Budzik zadzwonił dziesięć minut przed siódmą, aby ostatecznie po 3 "drzemkach" wywalić mnie z łóżka. Wstawało mi się ciężko, ale u mnie jest to norma. Po lekkim śniadanku poczułem się rześko i zacząłem przygotowywać się do wyścigu. Ubrania, rower, kask, numer startowy... Było tego o wiele, wiele więcej.. O godzinie ósmej byłej już zwarty i gotowy do wyjścia. Na miejsce spotkania podrzucił mnie tata samochodem, choć bez problemu sam bym też dojechał. Na stacji benzynowej chwilę postałem, przyjechali jeszcze Tomek i Krzychu, obaj z mojej kategorii. Trener Rafał Łukawski przyjechał czerwonym busem razem z Wojtkiem Polcynem o 8:20, zapakowaliśmy rowery i ruszyliśmy w drogę. Humory wszystkim dopisywały, była piękna pogoda i wszyscy jechaliśmy ścigać się do Gniezna na dystansie Mega...
Na miejsce startu dojechaliśmy na godzinę i 45 minut przed startem, więc mieliśmy dużo czasu na przygotowanie się, zjedzenie czegoś, rozgrzewkę, którą wykonaliśmy wspólnie na trasie tegorocznego wyścigu XC. Wiedziałem, że wyścig będzie bardzo szybki, mało technicznych miejsc, więc do opon załadowałem aż 3 atmosfery powietrza... Wynikało to też trochę z faktu, że ostatnio na wyścigu w Dolsku miałem za mało tego powietrza, co skończyło się dobiciem dętki, laczkiem i praktycznie skończeniem ścigania się. Natomiast to, że w Dolsku pojechałem słabo spowodowało start z drugiego sektora. Z taką myślą jechałem na start, okazało się jednak, że nie jest to drugi sektor, tylko jest podział na pierwsze linie startowe (50 najlepszych w OPEN z Dolska), i resztę. Stałem w sektorze koło Michała Przybylaka, Wojtka Polcyna, Jana Zozulińskiego (wszyscy Taris Sevroll Puszczykowo) oraz koło Krzycha Tuzinkiewicza. W drugiej linii stał Tomek Czerniak z którym najczęściej rywalizuję na wyścigach BM.
Odliczanie od 10, włączyłem stoper w pulsometrze i jedziemy. Wyścig rozpoczynał się rundą honorową, która miała 2 km i o dziwo była bardzo spokojna. Samochód na przodzie jechał prędkością 25 km, co pozwoliło przesunąć mi się do przodu i jechać koło Pana Jasia jakieś 3 metry za Tomkiem. Samochód zatrąbił, szybko odjechał, co było znakiem startu ostrego.. Zdziwieniem było dla mnie to, że nikt nie zaczął jechać szybciej... Tempo nadal było spokojne, jechaliśmy wielkim peletonem który zawierał wszystkich kolarzy startujących na dystansie mega. Pierwsze przetasowania i ostrzejsza jazda zaczęła się na krótkim podjeździe. Wszyscy mocno ruszyli, peleton zaczął się rwać. Nie chciałem mocno jechać na początku wyścigu bo zawsze słabo to mi wychodzi i szybko mogę się zatrzeć, więc Tomek Czerniak od razu znikł mi z pola widzenia. Ostrzej ruszyłem dopiero wtedy kiedy niespodziewanie Wojtek Polcyn wyprzedził mnie, wysuwając się na czoło bardzo dużej grupy, którą do tej pory ja ciągnąłem. Szybko skoczyłem na koło, Wojtek jechał, jak na moje słabe początki bardzo mocno i po kilku minutach ostrej jazdy moje tętno chodziło w okolicy 200 uderzeń serca na minutę. Miałem nadzieję, że Wojtek nie będzie utrzymywał takiego tępa przez cały wyścig, co by oznaczało, że z nim przegram, ponieważ jesteśmy w tym samym wieku.
Na szczęście na około 10-12 kilometrze Wojtek odpuścił i wysunąłem się na czoło. Jechaliśmy w grupie liczącą koło 7 kolarzy.. Prowadziłem albo ja, albo Pan w koszulce Impel-a. Współpraca układała nam się bardzo dobrze, tempo było zadowalające. Jedyne co zaprzątało moje myśli było to, że w grupie jechał Wojtek. Dobrze się znamy i trenujemy w jednym klubie i mimo to, że bardzo go lubię wyścig to wyścig i trzeba ze sobą rywalizować. Nie chciałem, żeby np. mój głupi błąd techniczny spowodował odjechanie grupy i prawdopodobnie moją przegraną, więc postanowiłem spróbować urwać Wojtka a co za tym idzie dużą część (o ile nie całą) grupę. Nadążyła się okazja po jednym z technicznych zjazdów, prowadził wtedy pan z Impela, ja drugi a Wojtek trzeci.. Po zjeździe obejrzałem się za siebie i nikogo nie zobaczyłem. Rzuciłem hasło "zgubiliśmy ich" i kolarz przede mną szybko przyspieszył.. Atak został skasowany kilkaset metrów dalej na technicznym podjeździe, którego nie dałem rady podjechać. Jechaliśmy więc dalej tą samą grupą i nic nie wskazywało na to, że coś się w najbliższym czasie zmieni. Kolejna okazja nadarzyła się na 20 kilometrze trasy...
Wyjechaliśmy na asfalt.. Teren był lekko pofałdowany, mi jechało się znakomicie, więc dałem mocną zmianę. Po chwili na liczniku miałem prędkość ok. 38 km/h... Po kilkuset metrach na krótkim podjeździe machnąłem, żeby ktoś dał zmianę. Wyjechał kolarz Impelu, który mijając mnie powiedział, że nie daje rady... Dało mi to do myślenia i po 100 metrach poszedłem bardzo mocno do przodu. Nie oglądałem się za siebie, tylko cisnąłem na pedały coraz mocniej i mocniej. Prędkość doszła do 46 km/h. Trzymałem takie tępo przez dłuższy czas.. Nie wiedziałem jak sytuacja wygląda za mną, ale osłabłem i machnąłem na zmianę. Myślałem, że to koniec mojego ataku i nici z urwania grupy.. Zaczął wyprzedzać mnie jakiś kolarz.. Bardzo zdziwiłem się, że to nie ten z Impelu tylko inny. Jechał szybko, złapałem koło na krótkim podjeździe i jechaliśmy. Spojrzałem za siebie, nikt w pociągu za mną nie jechał, ale 20m dalej zobaczyłem Wojtka pochylonego nad kierownicą który ciągnął całą grupę i próbował nas dogonić. Prędkość była duża, więc takich odległości szybko się nie nadrabia.. Skręciliśmy w teren, niebezpieczny zjazd, piach... Bałem się, że popełnię głupi błąd i cały wysiłek pójdzie na marne... Jednak jakoś udało mi się przejechać trudniejsze technicznie odcinki trasy.. Obróciłem się za siebie... Wojtek coraz bliżej i bliżej..
Przygotowywaliśmy się właśnie do skrętu w prawo na szosę, gdy usłyszałem "UWAGA!" i "PRAWA WOLNA". Oczywiście ustąpiłem, choć nie miałem zielonego pojęcia kto to może być.. Czyżby Wojtek? Ujrzałem koło 29er a potem zaraz spojrzałem się na koszulkę.. Nie wierzyłem własnym oczom. Bracia Swatowie i Radek Lonka.. Co oni tu robią?! Szybko zapytałem (choć w sam to nie wierzyłem): Druga Runda? Odpowiedz była negatywna.. Więc wyjścia były dwa, albo oni, albo my pomyliliśmy trasę. To jednak oni przyznali się do błędu i teraz jadą i nadrabiają straty, co okazało się dla mnie zbawienne. Razem z Matuszakiem Szymonem (bo tak nazywa się kolarz, z którym uciekałem od grupy Wojtka) usiedliśmy na koło i ruszyliśmy asfaltową drogą. Tempo było prawie zabójcze, no ale czego spodziewać się po czołówce Polskiego MTB? Jechaliśmy na kole przez kilka minut.. Za sobą już nikogo nie widziałem.. Czyżby atak jednak się powiódł?
Przejechaliśmy w piątkę pod wiaduktem, czułem coraz większe zmęczenie... A co jeśli Szymon utrzyma koło a ja nie? Czarne myśli przychodziły mi do głowy.. Ułożyło się jednak trochę inaczej. Szymonowi podczas podjazdu wypadła but z pedała, co zwolniło go mocno. Swatowie i Radosław Lonka odjechali kilaka metrów, podjechałem i spytałem się mojego kompana ucieczki, czy gonimy. Powiedział "Jak chcesz", na co odpowiedziałem mu, że chyba odpuścimy, co ostatecznie okazało się raczej dobrą decyzją.
Wyścig toczył się dalej. Ciągnął głównie Szymon, ja na kole. Mieliśmy na liczniku koło 30km i powoli dobiegała końca pierwsza runda. Ciągle wiedzieliśmy przed sobą większą grupkę kolarzy, których dogoniliśmy dopiero na zakończeniu pierwszej rundy w okolicach startu. Zaczęły się przesortowania, wskoczyłem na 3 pozycję siedmioosobowej grupy. Zaraz po przejechaniu startu wjechaliśmy w single, które ciągnęły się przez około 2 km. Tempo spokojne, rozważne, bo single były zarośnięte.. Na koniec przejście przez tory, podjazd i zaczyna się asfalt. Skoczyłem szybko na drugą pozycję i jako, że byłem słaby nie dawałem przez jakiś czas zmian. Ciągnął Pan z teamu "Rowerowa Brzoza". Po kilku km wróciły mi siły i wyszedłem na czoło dając mocną zmianę. Kolejne przetasowania. Po kilkuset metrach zostaliśmy w trójkę: Szymon, Tomasz Urbanowicz i ja. Jechaliśmy szybko, ale bez żadnych szaleństw.. Tomek zaproponował umowę, że jedziemy tak do końca i jakby co to czekamy na siebie jeśli ktoś trochę odpadnie. Przystaliśmy na to i zaczęliśmy naszą drużynową jazdę. Jechaliśmy ciągle razem, zmieniając się na czole (głównie Szymon i ja), dużo sobie podpowiadając. Nie szaleliśmy na zjazdach, podjazdy też spokojnie. Po pewnym czasie Szymon powiedział, że bidon mu wcześniej wypadł i nie ma czego pić. Sam miałem na cały wyścig tylko 700ml, ale dzieliłem się, bo w końcu mieliśmy wspólnie dojechać do mety.
W dokładnie w tym samym miejscu, w którym rundę wcześniej atakowałem dogonił nas jeden kolarz. Jechał szybko i mocno. Usiadł najpierw on mi na kole, potem ja jemu.. Ten sam techniczny zjazd i piasek, na którym nie poszło mi już tak dobrze jak rundę wcześniej. Jakoś dziwnie zamotałem się i sporo straciłem. Chłopacy odjechali mi w trójkę, ja zostałem sam.. Szybko zabrałem się do odrabiania strat, po kilku minutach walki w piachu dogoniłem ich, ale nie było z nimi szybkiego kolarza. Wróciliśmy do starych szyków i jechaliśmy dalej. Na bufecie złapaliśmy po kubku wody i jedziemy. Na około 60 km (czyli na 5 przed końcem) Szymona zaczęła rozpierać energia.. Zaczął jechać coraz szybciej i na jednym z podjazdów nam trochę odjechał.. Ja już miałem siano w nogach, więc nie krzyczałem, żeby poczekał.. Na zjeździe odwrócił się i spytał czy czekać. Zmotywowałem się i pociągnąłem Pana Tomasza i znów jechaliśmy w trójkę.
Na kilkaset metrów przed metą na asfaltowym podjeździe powiedziałem Szymonowi, że to on wykonał najwięcej roboty i żeby wjeżdżał pierwszy na metę, za to pan Tomasz puścił mnie na drugie miejsce. W takiej też kolejności jechaliśmy. W tym momencie ostatni z nas rzucił hasło "ktoś nas goni", z automatu stanąłem na pedały i wysunąłem się na czoło ciągnąc (a przynajmniej mi się tak wydawało) grupę. Skok przez jeden krawężnik, drugi i finisz. Odpuściłem i przestałem pedałować, żeby przepuścić Szymona.. Odwróciłem się, ale nikogo nie było.. Momentalnie zrobiło mi się baaaardzo głupio. Zawróciłem wokół drzewa tak jak trasa prowadziła i wolnym tempem wjechałem na metę, gdy speaker czytał moje nazwisko.
Zatrzymałem się, zaraz przyjechał Szymon i Tomek. Okazało się, że ten pierwszy złapał kapcia... Przeprosiłem, że tak wyszedł ten finisz, choć nie było zamierzone... Odniosłem wrażenie (i mam nadzieję, że tak było) że Szymon nie obraził się na mnie, ani nic... Pogratulowaliśmy sobie nawzajem i podaliśmy ręce. W końcu przejechaliśmy razem kawał drogi.
(trójka wspaniałych na mecie: biały strój - Szymon, za nim Pan Tomasz, ja w stroju BGŻ Eska Team
zdj - Pyrcyk Poznań)
Wróciłem do samochodu, spotykając Tomka Czerniaka po drodze. Przyjechał na metę metę pięć minut i siedem sekund przede mną. W samochodzie był Michał Przybylak, który nie ukończył wyścigu z powodu laczka i Rafał Łukawski który miał problem z napędem. Wojtek przyjechał kilka minut później i po zakończonej rywalizacji w wyścigu poszliśmy wykąpać się do pobliskiego jeziora. Co za ulga! Świetnie jest wskoczyć po ciężkim wyścigu w 27st. Celsiusza do chłodnej wody. ;) Jak zawsze po wyścigu opowiadań nie było końca. Kręciliśmy się po miasteczku wyścigowym, jedliśmy, czekaliśmy na dekoracje i na tombolę, na której nikt z nas nic nie wygrał.
Podsumowując wyścig.. Był dla mnie baaardzo udany i jestem baaardzo zadowolony. Choć nie jest to dla mnie ważny start (nacisk kładę na Bike Maratony) to jechałem bardzo aktywnie, co z resztą było moim celem. Nie miałem kryzysu takiego jak w Wieluniu, jechałem mocno. Kondycyjnie, siłowo i technicznie dałem sobie radę. Mimo dobrej obstawy zająłem 4 lokatę w kategorii M1 i 24 miejsce OPEN pobijając swój życiowy rekord o pięć miejsc. Do zwycięzcy w kategorii zabrakło mi 7 minut i 7 sekund a do zwycięzcy OPEN Sebastiana Swata 9 minut i 58sekund.
Zdjęcia w Galerii pojawią się w przeciągu kilku dni :)
W następny weekend nie planuję, żadnych wyścigów, więc będę miał trochę przerwy od ścigania i od pisania ;)
Jeżeli dotrwałeś do końca - gratuluję :)
Tomek :)
Jasne, ze sie nie obrazilem :) Podjoles bardzo dobra decyzje. Dobrze sie jechalo razem i to ja dziekuje ze poratowales mnie z bidonem. Dobra robota :)
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/DoctorSzimi
OdpowiedzUsuń