sobota, 11 czerwca 2016

Ile pracy... ile zadań... - czyli z lekkim uśmiechem o tym co teraz robi Tomek-MTB.


­­­­­­Ile pracy! Ile zadań!
Cały dzień jest pełny zmagań
Tu wykłady, tu spotkania
Z braku czasu boli bania

Tak więc mocno postanawiam
Co dzień zdanie te powtarzam
Że już czasu nigdy więcej
Nie zmarnuję… umrę prędzej

Biorę się więc do nauki
To wymaga wielkiej sztuki
Tak bez kawy, tak na sucho?
Oj, wygląda to już krucho

Więc wsypuję do kawiarki
Najlepszej kawy trzy miarki
Zapach się unosi mocny
Oby czas ten był owocny

A siadając już do biurka
Przed moimi drzwiami zbiórka
Bo koledzy z mego roku
Już szykują się do skoku

I tak wchodzą grupeczkami
Ze swoimi kubeczkami
By kolega z naszej ławy
W samotności nie pił kawy

I choć kawa gniew mój koi
To nauka w miejscu stoi
Więc po kawie ich wypraszam
Na… za tydzień ich zapraszam

Siadam więc do biurka mego
By z nauką dopiąć swego
Piję kawy też ostatki
Ale zaraz… gdzie notatki?
  
Szukam wszędzie, nigdzie nie mam
Więc myślenie swe już zmieniam
Może Marcin wziął je wcześnie?
Idę więc do niego spiesznie

Wbijam prosto do Marcina
Spina wielka mnie już trzyma
A on widząc puls mój żwawy
Leje dla spokoju… kawy

Co więc robić, pytam śmiało?
Czy to się zmarnować miało?
Przecież miał on urodziny
I tak zeszło pół godziny

Więc gdy zjadłem już roladki
Pytam go o me notatki
A on patrzy ze zdziwieniem
„Czy zarządzam twoim mieniem?”

Co więc robić? Gdzie ich szukać?
Czy do wszystkich braci pukać?
Bardzo szybko więc wychodzę
W bólach w głowie plan swój rodzę

Więc na furcie biorę kaczkę
By zapytać naszą paczkę
Czy ktoś nie wziął mych notatek
Wielkiej pracy mój ostatek

I wnet Wojtek do mnie dzwoni
Słychać w głosie, że się broni
Że on nie chciał, że tak wyszło
Nie wie co do łba mu przyszło

Prosto idę więc do niego
By z szukaniem dopiąć swego
A on nie chcąc ze mną zwady
Przepraszając… leje kawy
  
Skruchy tej olać nie można
Bo postawa to bezbożna
Piję więc gadając mile
I godzina mija w chwile

I na koniec pytam śmiało
Co tu do mnie wrócić miało?
A on dusząc się ze śmiechu
Mówi do mnie bez pośpiechu:

„Cały dzień tak tutaj siedzę
Nikt nie przejdzie przez mą miedzę
W samotności tu konałem
Z notatkami… żartowałem”

Czy to prawda? No nie wierzę!
Złość mnie bardzo wielka bierze
Włosy z głowy już wyrywam
I o pomstę nieba wzywam

Na korytarz wiec wychodzę
I wnerwiony bardzo srodze
Na rektora prosto wpadam
„Choć tu Tomku, coś Ci zadam”

Sto kartonów mi pokazał
Docelowe miejsce wskazał
„Weź te książki do mnie proszę”
Więc posłusznie tak je noszę

Biegam z nimi w wielkim pocie
Dwie godziny… po robocie
Ledwo się po pracy zbieram
A notatek ciągle nie mam

Już mi trzęsie się podbródek
A ksiądz rektor bez ogródek
„Wielką pracy miałeś dawkę
Może chcesz też wypić… kawkę?”
  
Słabo byłoby odmówić
No więc co też miałem mówić?
Przy stoliku se usiadłem
Kawę spiłem… ciastka zjadłem

Po godzinie się zebrałem
Do pokoju się udałem
A notatek jak nie miałem
Nadal nie mam… ciała dałem

To dwudziesta już godzina?
Wszystko mówi moja mina
Toż to przecież senna zmora
Bo wybiła kręgów pora

Na dzielenie się udałem
Zwierzyć się tam komuś chciałem
Lecz według starego prawa
Dziś imieninowa… kawa

Już bez buntu to przyjąłem
Kawę tę na klatę wziąłem
A tuż po niej, jak to bywa
Każdy się do siebie zmywa

Teraz czas jest na spoczynek
I tak pełniąc mój uczynek
Nie chcąc kumpla ciągle budzić
Nie chcę się nauką trudzić
  
Z notatkami spokój dałem
Więc do spania się udałem
I pomimo kaw tych mocnych
Do krain przeszedłem nocnych

Tak więc czytelniku miły
Gdyby myśli Ciebie biły
Co robimy tu w samarze
W tym ogólnym naszym gwarze

Jak to widać mnóstwo zadań
Cały dzień jest pełny zmagań
Same naukowe sprawy
Już na myśl tę chciałbym… kawy.




Pozdro!
Tomek-MTB :)


sobota, 7 maja 2016

Jak zostać kolarzem. Amatorem.

Tak. Lubię ten moment. Stoję w sektorze, odliczanie. Wszyscy odpalają pulsometry, chwytają porządnie kierownicę i wraz z wystrzałem ruszają. Potem następuje fala dźwięków wpinania się w SPD-y całego kolorowego peletonu. I…? Dzida! Znów wyścig. Tak jak kiedyś. Prawo, lewo, jedno koło, drugie koło. Prawa moja. Beztlen i zapiek. Wszędzie na styk, kierownica w kierownicę. Trochę adrenaliny, mocne zaciągnięcia.
Na twarzy zmęczenie, nogi bolą niemiłosiernie, ale w środku radość. Tak dobrze znów wrócić na trasę wyścigu.

Trochę przytrzymać koło, dać długą mocną zmianę na szosie, odskakiwać na krótkich zjazdach. Ryzykować na zakrętach, wyprzedzać kolejne osoby. Jestem w żywiole.
Łapię żela, rozwalam manetkę, walczę z łańcuchem, próbuję wrzucić na dużą tarczę, sprzęt nie współgra. Robię wszystko, żeby stracić jak najmniej czasu. W końcu stwierdzam, że jadę z młynka wszystko. Kadencja non-stop ponad 100, 110, ale daję z siebie wszystko. Idę w trupa. Nogi pieką, walczę o każdą pozycję, nadrabiam na zjazdach podjazdy wykorzystuje na urywanie rywali. Zakręty łokieć w łokieć, byle nie dać się zblokować. I w końcu wpadam w okolice mety. Jadę do końca wszystkim co mam, sił na sprint brak, jednak na ostatnim wzniesieniu zostawiam dwie osoby.

Na mecie ledwo co łapię oddech, usiadłem sobie. I ten stan po wyścigu… swoje zrobiłem, można odsapnąć. Emocje jeszcze w środku wariują. Mimo zapieku w nogach, wielkiej zadyszki, bolących pleców uśmiech z gęby nie schodzi. To jest to! Dobry wyścig - dałem z siebie wszystko.

Tak samo jak kiedyś! Jak przed kilku laty! No... prawie tak samo. Tylko ten moment, kiedy zadowolony schodzisz z trasy, bo rzeczywiście dałeś z siebie wszystko i podchodzisz do tablicy z wynikami... ulatuje z ciebie całe powietrze… 80 OPEN. Jasny gwint.
Ale jak?! Podchodzisz jeszcze raz. Sprawdzasz. No jak byk, nic się nie zmieniło. Czekaj.. nie, to nie jest numer startowy. No 80-te miejsce.
No tak Tomku - mówię sobie. Przecież jesteś klerykiem i nie jeździsz. No właśnie. Żeby jeździć, trzeba jeździć. A jak się nie jeździ, to się nie jeździ.

I mimo, że wynik jest adekwatny do formy, do tego, że przecież w tym roku zrobiłem tylko 350km (czyli mniej więcej tyle, co kiedyś robiłem w treningowym tygodniu) i mimo, że jest to raczej logiczna zależność… to jednak emocje mówią co innego.
Kurde. Wiecie jak trudny jest mentalny przeskok między wyczynem a amatorstwem? Kilka lat temu często w walce o czołowe lokaty, czasami wywalczona pierwsza dyszka na dużej imprezie, niekiedy nawet jakaś dekoracja, trudne trasy górskie, wymagające… a teraz… 80 OPEN na lokalnym wyścigu…

No co zrobić… Na zdrowy rozsądek: jestem klerykiem, mam inne zadania, inne priorytety niż kiedyś, za to nie mam zbytnio czasu na treningi. Zrobiłem w tym roku dopiero 350km. Mogę przecież jeździć na rowerze dla przyjemności, na wyścigi przejechać się i porywalizować z równymi sobie, poszaleć na jakiejś trudnej trasie. Ucieszyć się z medalu, który każdy dostaje. Po prostu dobrze się bawić.

Ale nie umiem. Jest gdzieś we mnie ciągle ten schemat wyczynowego ścigania. Nie tak prosto się go pozbyć. Przez wiele lat w ten sposób na rowerze funkcjonowałem. Oprócz dobrej zabawy liczył się wynik. Właśnie po dobry wynik spędzałem zimy na rowerze, chodziłem na siłownię której bardzo nie lubiłem, itd..itd…
Jak przełączyć myślenie z "kolarz wyczynowy" na "kolarz amator"? Nie wiem. Może jeszcze potrzeba czasu.

Tak wiec można powiedzieć, że jestem w trakcie stawania się kolarzem - amatorem. Znaczy już tak jeżdżę i tak "trenuję". Teraz jeszcze muszę się do tego przyzwyczaić, że na wyścigach będę walczył… o pierwszą 100 OPEN. Ale i tak będę jeździł. Bo to lubię. ;)

Ot, takie wieczorne wynurzenia.

Do usłyszenia. :)
Tomek-(corazbardziejamator)-MTB.


środa, 20 kwietnia 2016

O pewnym zniknięciu

Zniknął. 
Półtora roku temu. Po prostu zapadł się pod ziemię.  Napisał, że zwija manaty i mimo  tego, że poruszające się istoty ludzkie powszechnie wiedziały, że słów nie dotrzymuje, to jednak rzeczywiście to zrobił.  Nikt nie wie co się z nim stało…  Rozmowy o nim przerodziły się w opowiadania, opowiadania w historie, te wkrótce zostały legendami. Legendy  bieg czasu zamienił w niedorzeczne mity, w które i tak nikt nie wierzył.
Jednak krasnoludy i nieśmiertelne elfy czuły ten przesuwający się cień. Ciche głosy podnosiły się w starych karczmach, nikt nie mówił głośno, ale dawało się wyczuć, że jednak gdzieś jest. Pogłoski. Nie możliwe, nie możliwe żeby on żył. Pogłoski przerodziły się w plotki, plotki w rozmowy... Podobno go widziano…Sprawa stała się publiczna, choć nadal niepewna… czyżby Tomek-MTB jednak żył?

<werble>…. Ta dam! On żyje!