sobota, 26 października 2013

Spowiedź.


Hej. 
Wiem, że dawno mnie tu nie było. Czuje przez to tak wielkie wyrzuty sumienia. Przepraszam....
Kurde. Nie pomogło. Nadal je mam. Co robić? Pisać. 



No więc, tego, ten, właśnie. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że moje wakacje powoli się kończą. Widać, że były za długie. Nie mieszczę się w drzwiach, a gdy wsiadam do windy towarowej (bo do zwyczajnej nie wsiądę, bo w końcu nie mieszczę się w drzwiach) to miga kontrolka przekroczenia limitu wagi. Dodatkowo jak nie ma windy towarowej i trzeba wejść jedno piętro po schodach, to zajmuje mi to tyle czasu ile wjechanie Cavendishowi na Alpe d'Huez. Czyli jakieś pół dnia. Nie licząc przerw oczywiście. 

No.. czyli jak już w końcu zauważyłem, że wakacje trwają już za długo, to trzeba się wziąć do roboty... Ale zaraz, zaraz. O czymś zapomniałem. Dlatego jestem tutaj. Zanim zacznę przygotowania do kolejnego sezonu, trzeba jeszcze podsumować zeszły. O tak. 

Ostatni raz u spowiedzi byłem... rok temu. 
Nie udało się wypełnić pokuty. 
Popełniłem następujące grzechy:

Przygotowania do sezonu 2013 zacząłem wcześnie. Zabrałem się do tego porządnie i wyszło w miarę porządnie. Czyli wszystko z założonym planem. Co prawda wyścigi przez (prawie) wiecznie trwająca zimę przesunęły się o miesiąc, to jednak nie spowodowało to większych zakłóceń. Start był niezły. Wszystko zaczęło się w Dolsku, Olejnicy i Murowanej Goślinie. Dolsk i Murowana były przyzwoite. Noga podawała, jechało się dobrze. To był bardzo dobry prognostyk na rozpoczynający się sezon.

No i zaczęło się- starty w górach. Od początku Złoty Stok. Debiut na górskiej Golonie wspominam dobrze. Noga podawała, technika nie zawiodła. Wszystko szło w jak najlepszym kierunku. Tydzień później Polkowice, gdzie staję na pudle w kategorii M1. Jedyne pudło w roku, więc warto o tym wspomnieć.

Głuszyca, mocno wypadkowy Karpacz i jazda bez trzymanki we Wrocku. Trzy wyścigi, trzy różne i mieszane uczucia.
W Głuszycy pierwszy raz jechałem wyścig ponad 5h. Ale zaliczyłem tam najwyższe miejsce OPEN w roku  - 13. Karpacz pokazał, że nie umiem zjeżdżać. To było tak jak w tym kawale z Cegiełką:

"Były dwie córeczki. Śnieżynka i Cegiełka. Pewnego dnia Śnieżynka podeszła do mamy i pyta:
-Mamo, czemu mam na imię Śnieżynka?
-Widzisz, jak byłaś malutka, to śnieżynka spadła Ci na czółko i tak postanowiliśmy cię nazwać.
Słysząc to Cegiełka też zaciekawiła się swoim losem. Podchodzi do mamy i pyta:
-Łewewaeał? "
Krótko mówiąc - zderzyłem się z rzeczywistością. I nie były to cegły, tylko Karkonoskie skały. Kolana, dłonie i generalnie całe nogi będą długo nosić blizny.
I potem Wrocław. Poobijany i na tabsach przeciwbólowych. Jednak nie było aż tak źle. 20 OPEN.

Pojechałem sobie w góry. Na tydzień. Pojeździłem tu i ówdzie i od razu pewniej się poczułem. Od razu skoczyłem sobie na wyścig w Myślenicach i go sobie nie ukończyłem. No bo po co, nie? Więc następnego dnia walnąłem XC w Mosinie. Mimo prawie czterech godzinach w siodle poprzedniego dnia noga ładnie podawała. Jedyne XC w całym sezonie na +. W szczególności, że nie trenowałem pod nie w ogóle.

Bielawa. Byłoby fajnie, gdyby nie sprzęt. No ale... co zrobić? Cieszyłem się, że noga pracowała. Tomek Czerniak robi szczyt formy, więc stwierdzam, że też muszę coś zrobić. Więc jadę w góry. Na dwa tygodnie z hakiem. Jeżdżę, trenuję, zjeżdżam... Wszystko. Przekręciłem wiele kilometrów, spędziłem w siodle wiele godzin. I przyniosło to efekt.


W Korbielowie jechałem wyścig życia. Tak przynajmniej do 25 km. Potem porąbałem trasę, złapałem laczka, goniłem, znów złapałem laczka i ostatecznie nie ukończyłem. Boże. Miało być tak pięknie. Było mokro - a to akurat mi się spodobało. Trasa była ciekawa - a ja po górach czułem się bardzo pewnie. Super. 

Ale wtedy nie przejmowałem się tym. Chciałem się szykować do kolejnych startów i przytrzymać, albo nawet jeszcze podwyższyć już dobrą formę. Ale nie. Tomek zrobił głupotę - poszedł do pracy. I tutaj sezon zaczyna się psuć. Długo pracuję, czas i siły na treningi mocno ograniczone. Dodatkowo robię błąd za błędem w diecie. I to powoduje, że w Bielawie zaliczam bardzo średni wyścig. Dojeżdżam niby 22 OPEN, ale jednak... czuję, że to nie jest to.

Ciągle pracuje. Wisła jest w miarę ok. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale jestem po wyścigu zadowolony. A może to przez to, że już straciłem ambicje na dobre miejsca i chcę ratować sezon? Cieszę się z 24 miejsca i mam nadzieję, że jeszcze cokolwiek uda mi się pojechać. 
Niestety w Wałbrzychu czeka mnie kolejne ostre spotkanie z rzeczywistością. Zaliczam najgorszy wyścig życia. Akurat w tym momencie, kiedy miałem zacząć cokolwiek jeździć. 
Presja rośnie. Ja nie mam żadnego startu z którego byłbym bardzo zadowolony a sezon się kończy. Rezygnuje z pracy i rozpisuje wszystko tak, żeby na Świeradów zrobić formę.

Zaliczam Polanicę, która jest w miarę OK, ale laczek na koniec rozwala wynik. Czuję przypływ motywacji związany ze Świeradowem.
Potem Istebna. Na tydzień przed. I jest dobrze. Zaliczam udany wyścig i z niecierpliwością czekam na finał BM, gdzie mam w końcu pojechać bardzo dobry wyścig.

No i tak się udało, że się nie udało.W Świeradowie na 2 kilometrze zrywam łańcuch i tak kończę sezon.

No i jak tutaj to ogólnie ocenić? Przygotowania, początek dooobre. Nawet bardzo. To gdzie sknociłem? Ano w wakacje. Zamiast kręcić kilometry, ja liczyłem kasę. Błąd. Doszczętnie skopany sezon. Szkoda. Pewnie wielu z was normalnie pracuje i trenuje. Mi się nie udało.
Potem zabrakło szczęścia. W Korbielowie jechałem naprawdę dobry wyścig i nie ukończyłem. W Świeradowie też mogłoby być ok. Ale nie. Szkoda.

Zrobiłem dwie generalki. Na BM byłem 9, u Golonki 11. Ale do 10 OPEN nie udało się wskoczyć, a było to jedno z moich celów. Czyli udało się połowicznie.

-Więcej grzechów nie pamiętam i obiecuję poprawę. 
- Synu, jako pokutę... proszę Cię... żebyś w końcu wziął się za robotę. Następnym razem nie mam zamiaru otwierać tych wielkich wrót kościoła, żebyś mógł sobie wejść. 


Dobra. Już wiecie jak bardzo niezadowolony jestem z poprzedniego sezonu... to jednak tylko mnie motywuje, żeby się odgryźć w kolejnym.
Będzie dobrze.
Wracamy do roboty!


czwartek, 17 października 2013

Jeszcze żyję.

Siemaneczko,
dawno mnie tu nie było. Oj tak. Bardzo dawno.

Tak właściwie to nie mam pojęcia czemu. Po prostu nie miałem ochoty pisać... i też nie miałem zbytnio o czym. Znaczy, temat mógłbym na siłę znaleźć i walnąć wam nudnego posta na sto tysięcy słów o jakiejś oponie, albo coś. Ale nie napisałem. *

Ostatnio mało jeżdżę na rowerze. I bardzo mnie to smuci. Bo czas mam, ale jakoś chęci brak. Nie wiem czym to jest spowodowane. Może brakiem motywacji? Nie mam już w tym sezonie do czego się szykować, nie mam jakiś celów... może to jest to. Druga sprawa, to taka, że pewnie się przejadłem trochę rowerem w tym sezonie. Dałem na luz teraz i dobrze mi to zrobiło. Już zaczyna mnie nosić, już zatęskniłem za rowerkiem. Najchętniej to bym o teraz, tak pod wieczór pojechał sobie gdzieś poskakać, coś porobić, technikę.. cokolwiek. Wieczorami tak często mam. Dlatego, żeby się zmęczyć idę sobie pobiegać. Nie w ramach treningu, tylko w ramach adaptacji. Już dwa razy byłem i dwa razy cierpiałem jak diabli. Ale spokojna głowa, jeszcze nogi przyzwyczają się.
Jutro, jak będzie pogoda w miarę ok, to pewnie skoczę sobie gdzieś się rypnać. Niestety na zimówce, bo Radek ma zajechany napęd... Ale Dremel 454 już do mnie leci, nowy łańcuch mam... Zrobimy małe wrrrr i kaseta znów zacznie działać. :)

A jak już jesteśmy przy sprzęcie... Kupiłem se rowera! Nazywa się Anka. Nie pytajcie czemu, bo sam tego nie wiem. Po prostu - Anka. Długo ganiałem się z tą myślą, żeby znaleźć jakieś inne imię, ale w głowie tylko Anka i Anka. No to zostało, bo czemu miałoby nie zostać?
Tak więc Anka jest już w moim posiadaniu. Nie jest w całości, bo brakuje jej kół. A to na razie z powodów finansowych. Trochę kasy dozbieram i w listopadzie/grudniu dostanie piękne, lekkie kółeczka. I wtedy zaprezentuję wam Ankę w całej okazałości. A muszę przyznać, że jest piękna. Serio. Piękny rower. I szybki. Zarąbiście szybki. Lekki też. To fajnie, nie?
A jak już rower na przyszły sezon mam ogarnięty to... trzeba będzie siebie ogarnąć. Ale to spokojnie, czas jeszcze mam. Na studiach na razie mam luz. Poszedłem na Turystykę i Rekreację, więc luz ten mnie nie zaskoczył. Dobre info dla mnie jest takie, że będę miał czas na treningi. Dużo czasu. Złe info dla rywali jest takie, że będę miał czas na treningi. Dużo czasu. Ale nie bójcie żaby. I tak w połowie sezonu coś skopię i będziecie robili nade mną dwa dni przewagi na każdym wyścigu.
Jeśli chodzi o team... organizujemy ekipę i sponsorów na przyszły sezon. Wygląda na to, że zostaję tam gdzie jestem. Warunki się polepszają, mamy czas na ogarnięcie tematu, rozmowy ze sponsorami trwają. Jest dobrze. :)

Tooo tak kilka info ode mnie.
Siii ja. Mordki.

A.. zapomniałbym. Pozdro od Anki. :)


*Tak, słyszałem ten Twoje westchnienie wyrażające ulgę.