sobota, 16 listopada 2013

Wolny weekend.

Masz wolny weekend? Nie panikuj. Podpowiem Ci jeden z miliona dobrych sposobów na spędzenie go poza domem...

1. Spakuj wszystkie swoje kolarskie ciuchy i przygotuj rower (wliczając w to piłowanie zębatek żeby napęd chociaż na kilku przełożeniach działał).

2. Zbierz ekipę znajomych/rodzinkę, wsiądź do busa, załaduj rower i jedźcie w góry. Zalecany czas podróży to minimum 6 godzin.

3. Jak już dojedziecie na miejsce orientujesz się, że pogoda jest genialna i możesz pojeździć wszędzie gdzie chcesz.


4. Walnij rower do piwnicy i się nim nie przejmuj. 

5. Ubierz się w górskie buty, które ktoś Ci przypadkowo zabrał.

6. Włącz GoPro, które wziąłeś ze sobą, żeby ponagrywać jak to zarąbiście jeździsz, a którego po trzech miesiącach jeszcze nie oddałeś kumplowi.

7. Zrób coś na patencie. Na przykład zamontuj kamerkę na kiju od miotły. Ale szarym, żeby wyglądało to profesjonalnie. 

8. Idź z całą ekipą na wycieczkę. Tak, właśnie wtedy kiedy miałeś robić ośmiogodzinny trening w trupa.


9. Porób całą masę zdjęć i nagraj milion krótkich filmików. 

10. Drugiego dnia zrób kolejnego tripa w góry. 

11. Po udanym weekendzie ze znajomymi wróć z uśmiechem do szarej rzeczywistości.

12. Jednak nie przejmuj się szarością, tylko ściągnij jakiś program do sklejania filmów i zrób coś z tego.


13. Zajmie Ci to trochę czasu. Tym lepiej dla Ciebie, bo dłużej jesteś myślami poza swoim szarym życiem.

14. Nie wyjdzie Ci to tak jak myślałeś, że wyjdzie. Dobra Twoja. Następnym razem zrobisz lepiej, a wszyscy będą Ci gratulować postępu. 

15. Wrzuć go na YouTube.

16. Zorientuj się, że "jutub" jest głodny i zjadł Ci połowę jakości. 

17. Olej to i pokaż innym jak można spędzić weekend.

Proste? 


18. Ah.. Zapomniałbym! Teraz możesz oddać GoPro kumplowi.

19. Zacznij zastanawiać się skąd ogarnąć kamerkę na kolejne wyjazdy, bo spodobał Ci się ten sposób spędzania wolnego czasu.



piątek, 8 listopada 2013

Kolarz na 5 minut?

    Tekst napisany w tym roku jakoś w styczniu czy lutym. Nie mam zielonego pojęcia, czemu go wtedy nie wrzuciłem. Pewnie uznałem, że jest beznadziejny. Teraz wrzucam i sami możecie ocenić.

    Ostatnio dzięki jednemu kumplowi, który ma niesamowite wyczucie czasu i idealnie wysyła eski, wtedy gdy już prawie zasypiam (i udaje mu się to nawet kilka razy pod rząd!), nie mogłem pewnego wieczoru usnąć. Tak więc leżałem sobie i tak jak to bywa wieczorami, myślałem sobie o różnych rzeczach z mojego życia... O tych przyjemnych i o tych mniej... Generalnie o wszystkim. I w pewnym momencie zaczęła mnie zastanawiać pewna sprawa...

    Jak codziennie myślałem o kolarstwie... Tym razem jednak zacząłem się zastanawiać jakie to jest dla mnie ważne... Jak wielką cząstką życia to jest właśnie te kolarstwo. Ile czasu poświęcam na treningi, na szukanie sprzętu, czytanie forum, pisanie z innymi kolarzami na fejsie, naprawianie sprzętu... Podliczając to wszystko... wychodzi ogromna ilość poświęconego czasu. Ale z drugiej strony patrząc, to jeszcze nic wielkiego w tym wszystkim nie osiągnąłem... Nie jestem zawodowcem.. jestem po prostu amatorem... Osobą, która uczy się, ma też inne obowiązki... ale jednak znajduje i tak dysponuje tym czasem, żeby wepchnąć w ten grafik tygodniowy jakieś treningi. I tak na tym "amatorskim" poziomie w okresie przygotowawczym zdarzały się okresy gdzie trenowałem po 15-17 godzin tygodniowo. 
     Jak ogólnie gadam z ludźmi i gdy mówię im takie fakty z mojego życia to tylko wybałuszają oczy i się mocno dziwią. Pytają też kiedy ja na to czas znajduję. A często mój dzień wyglądał tak, że wracałem po szkole o 14:30 do domu, wciągałem owsiankę i od 15 już kręciłem, żeby skończyć po zmroku. 
     Mam różnych znajomych... często też znajomych sportowców. Różne dziedziny sportu uprawiają.. Piłka nożna, tenis, siatkówka... I oni na tym samym "amatorskim" poziomie trenują po 2-3 razy w tygodniu po 1,5 godziny... Czasami częściej, ale rzadko... I czy to za mało? Wiadomo, można więcej. Ale w ich przypadku to często jest wystarczająco. A gdybym ja tak miał wyjść na rower 3 razy w tygodniu na półtora godzinki...? Oj chyba miałbym problem z wyścigami....

     Ale do czego tu dążę? Nie chodzi o to przecież, żebym się mógł pochwalić, że ja tutaj trenuję i w ogóle jestem super. Nie. Nie jestem. Chodzi o coś innego... O to, że kolarstwo to jest sport, który wymaga na prawdę wielu poświęceń. Bo to nie zamyka się tylko w kwestii treningu. To jest dieta, to jest wiedza o sprzęcie, to jest odpowiednie odpoczywanie, umiejętność odmówienia czekolady, nawet gdy masz na nią olbrzymią ochotę. Kolarzem nie jest się tylko na czas wyścigu. Kolarzem jest się przez cały czas. 


     Czy jest ciężko być kolarzem przez cały czas? Może z zewnątrz to tak wygląda. Ale mi to pasuje. To jest mój sposób na życie, na spędzanie wolnego czasu, na zmęczenie się i na samorealizację. W tym się odnajduję jak w niczym innym.

Kolarstwo to nie tylko sport. Kolarstwo to sposób na życie.



wtorek, 5 listopada 2013

Dlaczego kolarze golą nogi?

Wiecie co mówi przeciętny polak widząc chłopaka/faceta/mężczyznę z ogolonymi nogami? 
„Pewnie p.. p.. p.. pływak”.  Ani trochę nie ciśnie mu się na język słowo, które określa pewną część roweru. Ani trochę.



-Tomek, czemu kolarze golą nogi?
- A jak myślisz? 
-Chodzi o aerodynamikę?
-Tak! Aerodynamika to podstawa. W końcu poruszamy się w tak gęstej substancji jaką jest powietrze. Każdy włosek podczas godziny jazdy opóźnia nas o jakieś pół dnia.
-Ahaaa… Serio? 
-Nie. No kurde, pomyśl człowieku. Ludzie naprawdę nie wiedzą kiedy żartuję? To czasami przykre. Z tymi włosami chodzi po prostu o to, żeby się nie wkręcały w łańcuch.

I tak mniej więcej wyglądają rozmowy o goleniu nóg. Przynajmniej moje. Sumienie jednak mnie ruszyło i stwierdziłem, że trzeba naprostować życie ludzi, których tak pokrzywdziłem. Więc oto kilka powodów dlaczego kolarze golą nogi:

1.  Masaże. My, słabi kolarze rzadko kiedy mamy  dostęp do masażysty. Ale Ci lepsi.. np. z zawodowych drużyn? U nich masaże to jeden z nieodłącznych punktów treningów, regeneracji i wyścigów. A teraz wyobraź sobie nieogoloną nogę. Cała masa plączących się włosów. Do tego dodaj olejek. Dużo olejku. Wszystko się klei. Dodaj do tego jeszcze piękne i delikatne dłonie młodej masażystki i wyobraź sobie, że to wszystko ma stworzyć warunki do zrobienia mocnego, głębokiego i długiego masażu. Fajnie? Nie. To dlatego Ci najlepsi golą nogi. 

Młoda masażystka.. ta. Fajnie by było. 

2. A teraz wyobraź sobie wyścig MTB -deszcz, błoto i syf.   Po wyścigu jesteś błotnym potworem i na samą myśl, że musisz zdjąć swoją maseczkę błotną z nieogolonych nóg,  na których wozisz całą ściółkę leśną z odwiedzonych miejsc, wpadasz w płacz. Trzeba było ogolić nogi i wilgotnym ręcznikiem, dwoma ruchami, ściągnąć błoto.
Tak. To pomaga. Nie tylko po wyścigach, ale także po treningach. Umycie nogi z syfu trwa sekundę.  Zero plączących się kłaków i zero wyrwanych włosów. Bo ich nie ma. Proste? Proste.

3. Wygląd. Chcemy wyglądać jak PROsi, a PROsi golą nogi. Tak jest i basta. Tradycja. Jak ktoś nie goli, to nie jest PROsem. Jakieś pytania? Nie? To idziemy dalej.

4.  Wytop. Co ma wytop wspólnego z goleniem nóg? Otóż to, że i wytop i golenie odbywa się na naszej girce. Prosta sprawa. Jak już  trzeci tydzień z rzędu nic nie jesz, to chcesz się tym pochwalić, nie? W końcu nie byle kto ma tyle procent tłuszczu w organizmie, co procent mięsa ma parówka. Czyli jakieś 1,5%? No może się zapędziłem. Tyle mięsa do parówek nie dają.
Golisz więc łydę, żeby wszyscy widzieli Twoją łydę. Logiczne.

5. Psychika. Przegrywasz finisz o grubość szprychy. Analizujesz cały wyścig. W końcu miałeś szczyt formy, pojechałeś genialnie, ale jednak czegoś zabrakło. Patrzysz na nogi i widzisz włosy. Wyobrażasz sobie, że gdybyś ich nie miał to byś wygrał.
Jeśli robisz wszystko co w twoich siłach, żeby pojechać jak najlepszy wyścig to ogól te giry. Miej świadomość, że zrobiłeś rzeczywiście wszystko. Nie ważne jest to, że walczysz o przedostatnią lokatę OPEN. 


6.  Plastry, bandaże i inne pierdy. Ja ich nie lubię, ale czasami są konieczne. Czasami częściej niż czasami. Kolarz MTB co chwilę się wywala. Nie ważne czy doświadczony, czy początkujący. Trasy wyścigów są wymagające, przez co często niebezpieczne, a to powoduje dużo różnych urazów, obtarć, skaleczeń i innych. Nie patrząc na to, że ściąganie wielkich połaci plastrów z nieogolonych nóg (jeśli w ogóle się przykleją) jest nieprzyjemne, to ogolona noga, bez włosów w ranie po prostu szybciej się goi. 

7. Nakładanie maści rozgrzewających  - czyli podobnie jak w pkt. 1. Gąszcz włosów nie ułatwia zadania. Poza tym maść rozgrzewająca ma rozgrzać mięsień, a nie włosy.

8. „Tomek patrz! Mam wyniki badań. Wszystko napisane jest czarno na białym. Wyszło nam, że kolarz, który ma ogolone nogi stawia o jedną stotysięczną mniejszy opór powietrza od tego, który nóg nie ogolił. Przekonujące, prawda? Musisz wpisać to na swoją listę.”
Dobra mieliście rację. Golę nogi bo tylko to i wyłącznie to pozwala mi jechać na rowerze. Inaczej to nie da się ruszyć, taki to opór.


Hm.. to byłoby chyba wszystko co mi przychodzi do głowy. To są te główne powody. Nie przekonuje Cię to? Dobra Twoja, bo sama czynność golenia nóg jest wkurzająca. Wkurzająca ale bardzo przydatna. Masz Ci los.


Tomek


niedziela, 3 listopada 2013

Schemat

Czasami warto wyrwać się ze schematu. Serio. Nie wiecie o co chodzi? To ja wam zaraz powiem. Jestem właśnie w górach, a dokładniej w Tylmanowej. Ci co czytają bloga wiedzą, że tutaj jest moja baza wypadowa i często spędzam tutaj wolne weekendy i wakacje. Tym razem jest tak samo… prawie tak samo.




Tomek-MTB pojechał w góry. Tomek-MTB wziął ze sobą rower. Tomek-MTB miał piękną pogodę. Tomek-MTB miał kilka wolnych dni. I wreszcie Tomek-MTB ani razu tego roweru nie użył. WTF?! Co się stałosie? Zmarnowany czas, co? Nic bardziej mylnego.
Cały weekend spędziłem z rodzinką. Zawsze było tak, że wszyscy szli na wycieczkę w góry, a Tomek jechał na ośmiogodzinny trening metodą zapierdalania w trupa pod każdą sztajfę w okolicy. Potem Tomek wracał z wakacji i oglądał zdjęcia jak rodzinka (a rodzinkę mam dużą) fajnie spędzała czas razem. A moimi jedynymi wspomnieniami była kartka z zapisanymi treningami i może kilka zdjęć z GoPro. Postanowiłem to zmienić.
Rower walnąłem do piwnicy. Biedny Radek pewnie strasznie marznie. Ale trudno. Założyłem buty górskie, ubrałem się ciepło (oczywiście po kolarsku, bo nie przypuszczałem, że będę chodzić po górach, przecież miałem zamiar po nich jeździć) i poszliśmy całą ekipą na „spacer”.

Wiadomo, rower to moja największa pasja i jazda na nim sprawia mi ogromną przyjemność. Ale czasami trzeba wypaść z utartego schematu i zrobić coś na przekór wszystkiemu. Jest listopad, nie ma spiny treningowej, więc czas spędziłem sobie z rodzinką. Pochodziliśmy po górach, pooglądaliśmy widoki, zrobiliśmy całą masę zdjęć i filmików które teraz trzeba będzie złożyć w fajny klip. A rower stoi.
Warto zrobić czasami coś innego niż zakłada plan treningowy, coś innego niż inni Ci każą, coś innego niż wszyscy robią i coś innego niż powinieneś zrobić. Bez spalary, bez spiny, z bananem na twarzy i w świetnej atmosferze. I nie mówię tutaj o Twoich trzech atmosferach w tylnym kole.

Odpuść sobie czasami swój schemat. Weź paczkę znajomych, pójdzie gdzieś i zróbcie coś co zapamiętacie na długo. Jak ktoś cię potem spyta co robiłeś w poprzedni weekend niech na samą myśl zrobi Ci się wesoło, skoczy Ci puls o kilka uderzeń i z uśmiechem opowiedz. No chyba, że nie możesz opowiedzieć, bo aż tak fajnie było. I tak wtedy Twoje „Chyba nie chcesz wiedzieć…” zabrzmi lepiej niż „A taki tam czterogodzinny trening w tlenie”. Serio.

Schemat jest dobry. Ale czasami wyrwanie się z niego jest… zresztą sam spróbuj.

Kończę, bo mimo, że gwiazdy, na które co chwila zerkam, w górach wyglądają o wiele piękniej, to jednak na dworze nie jest aż tak ciepło. Wracam do domku, gdzie brat napalił w piecu i zaraz siadamy do żarcia. Nie. Dzisiaj nie ładuje węgli, ani nie robię bilansu kalorycznego. Dzisiaj żrem. W całym pozytywnym tego słowa  znaczeniu.

Se ja.