Tekst napisany w tym roku jakoś w styczniu czy lutym. Nie mam zielonego pojęcia, czemu go wtedy nie wrzuciłem. Pewnie uznałem, że jest beznadziejny. Teraz wrzucam i sami możecie ocenić.
Ostatnio dzięki jednemu kumplowi, który ma niesamowite wyczucie czasu i idealnie wysyła eski, wtedy gdy już prawie zasypiam (i udaje mu się to nawet kilka razy pod rząd!), nie mogłem pewnego wieczoru usnąć. Tak więc leżałem sobie i tak jak to bywa wieczorami, myślałem sobie o różnych rzeczach z mojego życia... O tych przyjemnych i o tych mniej... Generalnie o wszystkim. I w pewnym momencie zaczęła mnie zastanawiać pewna sprawa...
Ostatnio dzięki jednemu kumplowi, który ma niesamowite wyczucie czasu i idealnie wysyła eski, wtedy gdy już prawie zasypiam (i udaje mu się to nawet kilka razy pod rząd!), nie mogłem pewnego wieczoru usnąć. Tak więc leżałem sobie i tak jak to bywa wieczorami, myślałem sobie o różnych rzeczach z mojego życia... O tych przyjemnych i o tych mniej... Generalnie o wszystkim. I w pewnym momencie zaczęła mnie zastanawiać pewna sprawa...
Jak codziennie myślałem o kolarstwie... Tym razem jednak zacząłem się zastanawiać jakie to jest dla mnie ważne... Jak wielką cząstką życia to jest właśnie te kolarstwo. Ile czasu poświęcam na treningi, na szukanie sprzętu, czytanie forum, pisanie z innymi kolarzami na fejsie, naprawianie sprzętu... Podliczając to wszystko... wychodzi ogromna ilość poświęconego czasu. Ale z drugiej strony patrząc, to jeszcze nic wielkiego w tym wszystkim nie osiągnąłem... Nie jestem zawodowcem.. jestem po prostu amatorem... Osobą, która uczy się, ma też inne obowiązki... ale jednak znajduje i tak dysponuje tym czasem, żeby wepchnąć w ten grafik tygodniowy jakieś treningi. I tak na tym "amatorskim" poziomie w okresie przygotowawczym zdarzały się okresy gdzie trenowałem po 15-17 godzin tygodniowo.
Jak ogólnie gadam z ludźmi i gdy mówię im takie fakty z mojego życia to tylko wybałuszają oczy i się mocno dziwią. Pytają też kiedy ja na to czas znajduję. A często mój dzień wyglądał tak, że wracałem po szkole o 14:30 do domu, wciągałem owsiankę i od 15 już kręciłem, żeby skończyć po zmroku.
Mam różnych znajomych... często też znajomych sportowców. Różne dziedziny sportu uprawiają.. Piłka nożna, tenis, siatkówka... I oni na tym samym "amatorskim" poziomie trenują po 2-3 razy w tygodniu po 1,5 godziny... Czasami częściej, ale rzadko... I czy to za mało? Wiadomo, można więcej. Ale w ich przypadku to często jest wystarczająco. A gdybym ja tak miał wyjść na rower 3 razy w tygodniu na półtora godzinki...? Oj chyba miałbym problem z wyścigami....
Ale do czego tu dążę? Nie chodzi o to przecież, żebym się mógł pochwalić, że ja tutaj trenuję i w ogóle jestem super. Nie. Nie jestem. Chodzi o coś innego... O to, że kolarstwo to jest sport, który wymaga na prawdę wielu poświęceń. Bo to nie zamyka się tylko w kwestii treningu. To jest dieta, to jest wiedza o sprzęcie, to jest odpowiednie odpoczywanie, umiejętność odmówienia czekolady, nawet gdy masz na nią olbrzymią ochotę. Kolarzem nie jest się tylko na czas wyścigu. Kolarzem jest się przez cały czas.
No i zacnie. Cale dosc krotkie zycie trenowalem 2 sporty. Kazdy z nich z mysla o zawodowstwie. Zaden tak sie nie skonczyl. Wiec na studiach zrezygnowalem i przez kilka lat robilem tylko silke, az pewnego dnia pojechalem na przejazdzke po gorach ze znajomym... i tak sie zaczelo. Sporo pacuje, wciaz sie ucze, mam zone, kredyt na glowie... i kilkanascie godzin w tygodniu krece, niezaleznie od wszystkiego. Nigdy nie trenowalem tak intensywnie, nigdy nie bylo calej tej diety, zero alko i otoczki, o ktorej pisales. I masz racje - to jest sposob na zycie, bo nie moze byc inaczej, poswiecajac na to tyle godzin w tygodniu, miesiacu, roku itd. Pozdrawiam i powodzenia zycze.
OdpowiedzUsuń