poniedziałek, 25 marca 2013

Colex Racing Team!

Witam was serdecznie!
     Sprawa teamu ciągnęła się prawie w nieskończoność, ale dzisiaj udało się wszystko dogadać i dopiąć na ostatni guzik. Tak więc oficjalnie mogę powiedzieć, że w tym sezonie będziemy reprezentować barwy Colex Racing Team! 

     Jest to nowo powstały team, który swoje istnienie zawdzięcza panu Jóźwiakowi i sklepowi rowerowemu Colex ( http://colex-rowery.pl/ ). W tym roku będzie nas widać głównie na ogólnopolskich imprezach takich jak  Bike Maraton i Powerade Volvo MTB Marathon. Dodatkowo na pewno pojawimy się na kilku startach w wielkopolsce. 
      Wszystko piszę w liczbie mnogiej, bo oczywiście w teamie nie będę sam. Tworzą go ludzie, którzy znają się od dłuższego czasu, startowali często, a nawet bardzo często razem i prawie zawsze podróżowali tym samym samochodem na wyścigi. Krótko mówiąc: zgrana ekipa. A tworzą ją: Tomek Czerniak, Rafał Łukawski, Marcin Urbaniak (zwanym też Glonem) oraz ja. Wszyscy w czwórkę będziemy reprezentować team na wyścigach organizowanych przez p. Grzesia Golonkę, a część T&T (Tomek & Tomek) także na imprezach od p. Grabka. Oprócz nas, prawdopodobnie będzie jeszcze kilka osób, które będą jeździły w w Wielkopolskich wyścigach, jednak jeszcze nie wiem kto to będzie. Ta informacja pojawi się za jakiś czas.
        
     Ogólnie rzecz biorąc to bardzo się cieszę z takiego obrotu sprawy. Niedawno jeszcze byłem zawodnikiem, który z zawzięciem szukał jakiegokolwiek teamu, który mógłby go wspierać. W takiej samej sytuacji był Tomek Czerniak, jednak trudno było cokolwiek sensownego znaleźć. W końcu jednak trafiliśmy na dobry trop, którym był sklep Colex. Zaczęły się rozmowy i po jakimś czasie udało się wszystko dogadać. Moja niepewność - czego bardzo nie lubię - trwała bardzo długo, ale dopiero dzisiaj kamień spadł mi z serca. Co do samego składu to jestem baaardzo zadowolony. Wiele razy jeździliśmy na zawody, treningi. Wszyscy dobrze się dogadujemy, dobrze się rozumiemy. Wyszło fajnie... nawet bardzo!

     Reasumując: opłaty startowe opłacone, stroje się szyją. Nie pozostaje więc nam nic innego jak tylko trenować, bo pierwsze starty już za niecałe dwa tygodnie! 

Tomek-MTB


poniedziałek, 18 marca 2013

Co? Gdzie i kiedy? Jak? - 2013

Witam was moi drodzy!
     Mamy już końcówkę marca i sezon startowy zbliża się ogromnymi krokami. Tak właściwie to inauguracja miała być już za mną, ale wczorajszy wyścig w Myślęcinku przełożyli na 6.04. Podobnie wyszło z wyścigiem który miał być 24 marca... Z powodu pogody wylądował gdzieś w sierpniu.
     Krótko mówiąc, zaczynam ściganie o 3 tygodnie później niż zakładałem. Czy to dobrze? Trudno powiedzieć. Na pewno są plusy - mam więcej czasu na przygotowanie.


Co?

     Tak jak w zeszłym roku, tak i w tym stawiam na maratony. W tym czuje się dobrze i w tym kierunku będę dalej się rozwijał. A gdzie będzie można mnie spotkać? Odpowiedź jest prosta: w całej Polsce. Otóż cykle w których będę startował to: Bike Maraton oraz Powerade Garmin MTB Marathon! Oba cykle, pojadę w najtrudniejszej odsłonie - na dystansie GIGA. I to też będzie trzon mojego kalendarza startowego na 2013. W wolne weekendy będę starał się startować w lokalnych imprezach. Spróbuję również swoich sił w XC. 




Gdzie i kiedy? 
 
     Sezon rozpocznę bardzo mocnym akcentem. Pierwszy weekend startowy 6/7.04 to będą dwa starty w XC. W kolejności Myślęcinek i Gniezno. Potem zacznie się zabawa na długich dystansach. Pierwsze uderzenie to będzie wyścig w Murowanej Goślinie już 14 kwietnia. Tam 115km wyścigu po Puszczy Zielonce wprowadzi mnie w długodystansowe ściganie. Dalej pójdzie już z górki. :) Z początkiem maja zaczynam ściganie w górach. 

06.04 - Kujawia XC - Myślęcinek
07.04 - Thule Cup - Gniezno 
14.04 - Powerade Garmin MTB Marathon - Murowana Goślina
21.04 - Bike Maraton - Wrocław
(28.04 - Kaczmarek MTB - Olejnica)
04.05 - Powerade Garmin MTB Marathon - Złoty Stok
11.05 - Bike Maraton - Zdzieszowice
18.05 - Powerade Garmin MTB Marathon - Krynica Zdrój
25.05 - Bike Maraton - Wieluń
(02.06 - Gogol MTB - Wyrzysk)
08.06 - Bike Maraton  - Głuszyca
15.06 - Powerade Garmin MTB Marathon - Karpacz
(23.06  - Gogol MTB - Barlinek)
29.06 - Bike Maraton - Myślenice
13.07 - Powerade Garmin MTB Marathon - Piwniczna Zdrój 
20.07 - Bike Maraton - Bielawa
04.08 - Thule Cup - Wągrowiec
10.08 - Powerade Garmin MTB Marathon - Korbielów
17.08 - Bike Maraton - Szklarska Poręba
(25.08 - Gogol MTB - Wałcz)
31.08 - Bike Maraton - Wisła
07.09 - Powerade Garmin MTB Marathon - Wałbrzych
14.09 - Bike Maraton - Polanica Zdrój
21.09 - Powerade Garmin MTB Marathon - Istebna
28.09 - Bike Maraton - Świeradów Zdrój

     Trochę się tego uzbierało. Zobaczymy czy uda się we wszystkich wystartować.. Oby tak. :) Te starty, które podane są w nawiasach biorę pod uwagę, lecz ze względów finansowych nie wiem czy będę wstanie na nie jechać. Oczywiście startów może byc jeszcze więcej, ale wszystko będzie się wyjaśniać w przeciągu sezonu. 


Jak? 

 Szybko! 



Tomek - MTB
 

piątek, 15 marca 2013

Góry...

Wiecie co? Tak mnie dzisiaj napadło, żeby podzielić się z wami cząstką mojego życia. I nie chodzi tu o same kolarstwo, choć tematy częściowo się na siebie nakładają. 
Enjoy.

     W góry jeździłem razem z rodziną odkąd pamiętam. Zawsze stałym punktem wakacji był wyjazd na południe Polski. Od najmłodszych lat, razem z dziadkami i całą rodzinką jeździliśmy do Piwnicznej Zdrój, choć sam tego dobrze nie pamiętam. Jedyne przebłyski mojej dziecięcej świadomości to domek przy ulicy i torach kolejowych z widokiem na Poprad. Pamiętam jeszcze jak p. Janek, który był kolejarzem, zawsze gdy przejeżdżał koło naszego domku wielkim, z punktu widzenia dziecka, pociągiem, wesoło trąbił. Nieważne która była godzina... 
     I to są jedyne rzeczy, które pamiętam z Piwnicznej. Tam też pierwszy raz poznawałem góry - w szczególności Beskid Sądecki. Zdobyłem pewnie wiele szczytów, choć częściej w "siedzonku" na plecach taty, niż pieszo, na swoich grubych nóżkach... Tak, grubych. Bo jak byłem mały, łatwiej było mnie przejść górą niż dookoła. Już 6 miesięcy po moim urodzeniu ważyłem 9 kilogramów... A pierwsze kroki zrobiłem w stronę... Delicji. Ale z tamtego Tomka niewiele zostało.  

     No... i wracając do tematu gór... Kolejne przebłyski świadomości pochodzą już z Tylmanowej. Tak nazywa się wieś, niedaleko Krościenka i Szczawnicy, położona między Pieninami, Beskidem Sądeckim i Gorcami. W tej pięknej wsi mój tata, w 97 roku zdecydował się wybudować dom. Tak właściwie to górale by spojrzeli na mnie z politowaniem, bo to żaden dom. To najprawdziwsza w świecie góralska CHAŁUPA! 
      I te miejsce jest moim najbardziej ukochanym miejscem na całej kuli ziemskiej. Można by powiedzieć, że od wieku 5-ciu lat spędziłem tam 1/6 swojego życia. Wyglądało to prawie zawsze tak samo: W sobotę, po zakończeniu roku szkolnego wsiadaliśmy w swojego wesołego, zielonego busika i jechaliśmy w góry. Wracaliśmy w dzień przed kolejnym rokiem zmagań w szkolnej ławce. Bo po co siedzieć, w smutnym Poznaniu, skoro można wyjechać na spokojną wieś i bez obaw o dzieciaki spędzać tam całe wakacje? - takie było myślenie moich rodziców, za co im teraz bardzo dziękuję.
      Tak wyglądały zawsze moje wakacje. Pełno wycieczek, kąpanie się w Dunajcu, który jest oddalony o jakieś 50m od chałupy, chodzenie po górach, wspólne zabawy z tutejszą dzieciarnią, spotkania z kuzynostwem, którzy mieli podobny domek do naszego, wycieczki do Szczawnicy na gokarty, do Krościenka i Nowego Sącza na lody, do Starego Sącza na ciastka w naszej ulubionej ciastkarni.  Dodatkowo, jako że chałupa nie jest mała i może w niej spać nawet do 25 osób, bardzo często (praktycznie ciągle) mieliśmy jakiś gości. A to ciocia, kuzynostwo, albo babcia z Lublina. Po raz czwarty tego samego roku wchodziliśmy na Trzy Korony, ale nam to odpowiadało. W końcu znaliśmy te szlaki na pamięć i zadziwialiśmy kolejnych znajomych naszą znajomością każdej rzeczy znajdującą się za zakrętem górskiego szlaku... I czego więcej potrzebuje dzieciak w wakacje? Niczego.
      Lata mijały, a w naszej rodzinnej rutynie wakacyjno-wyjazdowej nic się nie zmieniało. Do tej pory pierwsze skojarzenie ze słowem "wakacje" to Tylmanowa. 
     Tam pokochałem góry, i ta miłość siedzi głęboko w sercu i chyba nigdy nie zginie. Siedząc w bloku, w wielkim mieście ciągle tęsknie za tymi widokami, za moim ulubionym oknem, gdzie przesiadywałem całymi dniami czytając książki...

    Sam widok tego okna działa na mnie tak jakoś uspokajająco. Przypominam sobie ten beztroski czas, gdy jedynym problemem było to, czy przejść się dzisiaj gdzieś, czy pójść połowić ryby, czy też leżeć i się obijać. 

I tak teraz się nad tym zastanawiam, czy ta moja miłość do gór od dziecięcych lat, nie wpłynęła na to, że uprawiam taki a nie inny sport... W końcu to jest kolarstwo górskie. Na pewno coś w tym musiało być. Pragnienie jak najczęstszego powrotu w wypiętrzone różnymi orogenezami gór było (i de facto nadal jest) silniejsze ode mnie. Tęsknota za górami okazała się na prawdę silna. Tak więc jeżdżę w okół płaskiego Poznania, żeby tam, w miejscu które tak dobrze wspominam, jeździć do woli. 
     Paradoksalnie, na rowerze w Tylmanowej dużo nie pojeździłem. A na pewno nie tyle, ile bym chciał. Gdy zaczynałem, dwa lata temu, trenować, było mi strasznie ciężko w tych górach jeździc i cały czas padało, więc częściej wybierałem czarną mieszankę skał - asfalt. W zeszłym roku miałem taaaakie plany co do podbojów okolicznych szczytów. Trochę się udało, ale potem kontuzja usadziła mnie w miejscu. O tak, w końcu do woli mogłem siedzieć w swoim oknie! Zawsze jakieś plusy, nie?

    I teraz tylko odliczam dni, do momentu powrotu. Nie chodzi tutaj tylko o Tylmanową. Powrotu ogólnie w góry. Zawsze mnie przechodzą takie dziwne dreszcze, gdy jadąc na wyścig, drogi zaczynają falować, zaczynają się coraz ostrzejsze skręty spowodowane kolejnymi pagórkami.... Czując, że jestem już w górach, czuje się spokojniejszy. Czuje się wolny. Spada ze mnie cała presja, cały stres, wszystkie obawy... Bo wiem, że w górach jestem sobą, że albo jestem na spokojnych wakacjach, albo jadę się ścigać. 

Góry kojarzą mi się tylko i wyłącznie z pozytywnymi sprawami... 
I niech tak zostanie, bo za to je kocham.











Tomek

poniedziałek, 11 marca 2013

Marzenia... a może już cele?

     Jutro mam jakiś sprawdzian z angielskiego i szukając motywacji trafiłem w różne miejsca. Wpierw zgubiłem się na YouTube, potem (niestety) w kuchni, gdzie obficie sobie podjadłem. Potem znów zgubiłem się w internecie, na demotywatorach, żeby teraz wylądować tutaj. Niestety motywacji do nauki na razie brak, więc skorzystam z okazji i coś napiszę.
Otóż podczas dzisiejszej wycieczki po YouTube trafiłem na fajny klip podsumowujący dokonania Merida Multivan Teamu w 2012 roku...


     Choć wielkim fanem ich nie jestem to jednak muszę powiedzieć, że ten filmik natchnął mnie do pewnych przemyśleń. Zobaczyłem te niesamowite trasy, niesamowitą atmosferę, organizację, niesamowitych sportowców... Od dawna miałem takie marzenie, żeby na takiej "ważnej" imprezie wystartować... Może niekoniecznie w XCO, bo to nie jest moja działka, ale w takim Maratonie rangi UCI... To już byłoby coś.
Ale tak właściwie czy to jest moje marzenie? Moje marzenie czy może już cel? I tutaj zaczyna się głębsza rozkmina.

     Bo tak właściwie jak ja rozumiem marzenie? Dla mnie jest to coś co oczywiście chciałbym, żeby się spełniło w moim życiu, ale jednak jest odległe... może nawet nierealne. To jest jakieś wyobrażenie, jakieś mało realne zdarzenie... A cel? Dla mnie jest to rzecz, do której dążę i ku której zmierzam. Najczęściej jest to droga pełna wysiłku, pełna wyrzeczeń. I tutaj się pojawia pytanie czy taki start w np. Mistrzostwach Europy w maratonie jest celem, który mogę osiągnąć? Myślę, że tak. Co prawda trudno powiedzieć kiedy to mogłoby się spełnić, ale mam nadzieję, że kiedyś się spełni. A np. takie kolarstwo zawodowe w moim przypadku - cel czy marzenie? I tu już sprawa jest trudniejsza. Jestem tak właściwie początkującym zawodnikiem, a już biorę na ruszt kolarstwo zawodowe... Z jednej strony, mogę określić to jako cel, ponieważ robię bardzo wiele, aby być coraz lepszym kolarzem, co mogłoby się wiązać w przyszłości z jakimś kontraktem zawodowym... ale rzeczywistość daje mocno w pysk. Ilu ludzi w Polsce trenuje kolarstwo górskie zawodowo? No.. mało. A ilu ludzi by chciało? Właśnie... I tutaj mamy sytuację, która jest o wiele mniej możliwa do spełnienia niż inne moje cele... Ale czy od razu wkładać zawodowstwo do teczki "marzenia"? Trudno powiedzieć. Na razie nic nie wskazuje na to, że kiedyś zawodowcem zostanę... Dlatego tą sprawę mogę określić jako "wymarzony cel". Rozumiem to tak, że może kiedyś będę na tyle zaawansowany, że określę sobie to jako realny cel.
     Sprawa jednak nie jest taka prosta... Nasze marzenia i cele zmieniają się, ewoluują... Jak zaczynałem trenować moim marzeniem, a zaraz potem celem było podium na jakimś wyścigu... Potem celowałem w zwycięstwo. Jak już je osiągnąłem to zacząłem patrzeć na starszych i liczyć miejsca w OPEN... I tak to ciągle ewoluuje, zmienia się. Te cele które teraz mam, mam nadzieje, że za jakiś czas będą wykonane, a to o czym marzę stanie się moim celem. Wtedy pojawią się kolejne marzenia, które może staną się później celami i tak w kółko...
     Tak teraz to wszystko pisząc mam nadzieję, że jak będę to czytał za pół roku, rok, a może za kilka lat, że wszystko o czym tutaj pisałem będzie już osiągnięte... albo w zasięgu ręki. Kto wie, jak to wszystko się potoczy? :)
     Jedyne co mi teraz zostało to trenować, mimo niesprzyjających warunków. Miała być wiosna, ale ziemię pokrywa puchowa warstwa. Trudno. Niektórych rzeczy nie przeskoczymy.... A cele same się nie zrealizują. Tak więc wsiadamy na nasze maszyny i... jeździmy!

Tomek

środa, 6 marca 2013

Przeprosiny

Hej. :) 
     Dzisiaj pierwszy raz od 4 miesięcy wziąłem Radona na "wycieczkę". Pokatowałem go na Dziewiczej Górze. Muszę przyznać, że z początku bardzo dziwnie się czułem na wyścigowym rowerze... Wydawał się taki... mały. Może rzeczywiście wielki nie jest. Zaobserwowałem, że muszę zmienić kierownicę na szerszą. Aktualnie mam 600mm, a aż taki mały nie jestem... Zobaczymy jak będzie z kasą, to może zakupię coś szerszego. 
     Tak więc Radek dostał dzisiaj w kość... ale nie tylko w kość. Dostał też mały prezencik, za to, że tak długo musiał czekać na wyście na dwór. Mam nadzieje, że zrozumie, że to dla jego dobra... :) A prezencik wygląda tak: 

 

Podoba się? :)

Tomek

poniedziałek, 4 marca 2013

Interwały...?

Pogoda nas zaczyna rozpieszczać. Na prawdę warto ruszyć się sprzed biurka i choć trochę pojeździć!
W terenie zaczyna robi się sucho, a już za niecałe dwa tygodnie zaczynają się pierwsze starty.
Trzeba zacząć robić interwały... :)


I na dodatek kolejna zajawka z czołówki światowego MTB. Tym razem złoty medalista IO 2012... Jaroslav Kulhavy. ;)

HD&Enjoy!

 

Jeździmy!




piątek, 1 marca 2013

Układania ciąg dalszy.

Cześć. :) 
     Obiecałem, że dzisiaj napiszę coś o tym jak idą sprawy związane z nowym teamem. No to piszę: 
Byliśmy dzisiaj na spotkaniu z naszym, mam nadzieje, przyszłym sponsorem. Rozmowa była długa, omawialiśmy wiele podstawowych spraw, przedstawiliśmy całą sytuację w jakiej teraz jesteśmy. Na nasze szczęście trafiliśmy na bardzo uprzejmego, życzliwego ale też konkretnego człowieka, który jest chętny współpracować. Decyzja jeszcze ostatecznie nie została podjęta, ale wygląda na to, że będzie ona pozytywna. Wszystko się rozstrzygnie na przestrzeni kilku dni. Trzymajcie kciuki! :)

     Więc co innego nam pozostaje? Nie będziemy przecież siedzieli z bezczynnie założonymi rękoma, prawda? :) Tak więc wykorzystujmy coraz ładniejszą pogodę i trenujmy! Szykuje się pracowity weekend! :)


I na zachętę krótka zajawka o zawodniku z czołówki światowego XCO - Marco Aurelio Fontana: