czwartek, 16 października 2014

Podsumowanie sezonu... czyli jak to w tym 2014 roku było...

Mimo licznych spekulacji w mediach okazuje się jednak, że Tomek-MTB, który nie dawał oznak życia przez ostatni miesiąc, nie został pożarty przez żarłoczne bestie seminaryjnych lochów i jakimś cudem przeżył. 
W takim wypadku, znajdując chwilkę czasu postanowił on napisać kilka słów o swoim sezonie 2014.

Sezon 2014 zaczął się dla mnie w listopadzie... 2013 roku. Wiadomo, baza, siłownia, tleny i inne bzdety.
Cała zima przebiegła bez większych komplikacji i już pod koniec marca postanowiłem zacząć startować. Od początku były to dwa starty na wyścigach XC. Wpierw w ostatni weekend marca w Bydgoszczy na Kujawia XC, gdzie w mocnej stawce zająłem 12 miejsce, a tydzień później na Thule Cup w Wągrowcu, gdzie uplasowałem się też zaraz za pierwszą dziesiątką. Wiadoma sprawa, lekko ponad godzinne wyścigi to nie moja broszka, więc tym bardziej byłem zadowolony z rezultatów, a same starty potraktowałem jako solidny trening przed kolejnymi, już ważniejszymi startami.

Jeszcze w marcu zmierzyłem się z dwoma inauguracyjnymi imprezami moich dwóch docelowych cyklów maratonów: Bike Maraton i MTB Marathon. Na początek BM w Miekkini, gdzie zająłem 25 miejsce OPEN. Powiedzmy szczerze... szczyt moich marzeń to nie był...  Wiedziałem, że moja forma po zimie jest w dobrym miejscu, jednak potrzebowałem czegoś, a raczej kogoś, kto mi pomoże na tym podłożu zbudować lepsze rezultaty... Postanowiłem uderzyć do Bogdana Czarnoty, który mimo, że nie przepracował ze mną zimy podjął się kierowania moimi treningami... A na efekty nie trzeba było czekać długo. Zupełnie zmieniony tydzień treningowy, więcej odpoczynku, mniej katowania organizmu... to musiało zadziałać.  Murowana Goślina to przemyślana jazda co zaowocowało 12 miejscem OPEN i 4 w kategorii... Pierwszy raz na dekoracji w M2. Dobry prognostyk.



W końcu jednak ruszyłem w góry. Dwa pierwsze starty to dwie bardzo trudne Golony... W Złotym Stoku i w Karpaczu... niestety obie trochę pechowe z powodów sprzętowych i zdrowotnych, ale przejechane i zaliczone... Nie podłamywałem się tym, szczególnie, że czułem, że szczyt formy w końcu kiedyś musi się pojawić.

Kolejny start to coś, co rzadko mi się zdarza... start na dystansie MINI w Polkowicach, gdzie po na prawdę jeździe w trupa dojechałem 3 OPEN. Co prawda nie mój dystans, ale pierwsze podium OPEN w życiu zaliczyłem... Nic tylko się cieszyć.


Potem nastąpiło coś, co nazywa się... szczytem formy. Wpierw Bike Maraton w Wiśle, gdzie po bardzo wyrównanej jeździe zająłem 13 miejsce OPEN... czułem jednak, że potrzeba mi jeszcze ostatnich szlifów.. Wybrałem się więc w góry, gdzie trenowałem przez ponad tydzień, a następnie udałem się na kolejny Bike Maraton. Tym razem w Myślenicach. To co tam czułem pod nogą i co mówiła mi głowa jest... nie do opisania. Pierwszy raz w życiu, poczułem, że jestem na prawdę mocny. No i zaowocowało wynikiem... 4 miejsce OPEN, na bardzo trudnej, wymagającej trasie to nie byle co. :)


Złapałem trochę oddechu i w drugiej połowie lipca wystartowałem w kolejnych wyścigach. W Bielawie naszła mnie chęć na bombowanie (bomba goniła bombę). Ważne jest, że ukończyłem. Tydzień później Stronie Śląskie od Golonki... Trasa górska, ale nie zabójcza... Poczułem się o wiele, wiele lepiej i pojechałem bardzo przyzwoity wyścig - 9 miejsce OPEN, 4 w kategorii.


A potem moja forma zaczęła tak szaleć, że stwierdziłem, że mi, prostemu chłopakowi z Poznania, nie można tak po prostu wygrywać wszystkich wyścigów jak leci i w pokorze postanowiłem zakończyć moją karierę... Dobra, może tak akurat nie było. Naj(nie)zwyczajniej  w świecie, odczytując powołanie, postanowiłem skierować się ku kapłaństwu i pójść do seminarium. Kolarstwo troszkę spłynęło na drugi plan, w sierpniu już powoli zacząłem robić roztrenowanie. Mimo tego wystartowałem jeszcze w dwóch wyścigach - w Wałczu, gdzie zaliczyłem pierwszego (i ostatniego) DNF-u w sezonie, ponieważ złamałem Ance serce... w sensie ramę mojemu startowemu rowerowi. Potem jeszcze stanąłem na starcie w Poznaniu, ale nawet nie zdołałem przejechać dystansu GIGA... I tak oto skończyłem swój ostatni sezon... 



Napomknąć można jeszcze, że w klasyfikacji generalnej MTB Marathonu, udało mi się zająć ostatecznie 6 miejsce, co z racji mojej abstynencji na ostatnich startach było miłym zaskoczeniem. :)


No i jako, że wygląda to na mój ostatni sezon, chciałem napisać kilka słów podziękowań. 


Przede wszystkim całej ekipie treningowo-wyścigowej z Poznania. Za wszystkie zimowe tleny, za wspólne
wyjazdy, motywowanie do roboty, wspieranie w jakiś słabszych momentach, tworzenie fantastycznej atmosfery. Nie chciałbym nikogo pominąć, ale wymienię kilka osób. Szczególnie z tej ekipy dziękuję Tomkowi Czerniakowi, Tomkowi i Jasiowi Zozulińskim, Rafałowi Łukawskiemu, Jarkowi Skrzypczakowi, Tomkowi Jakubowskiemu, Michałowi Kachelowi, Wojtkowi Polcynowi, Jonkowi, Kubie Klimkiewiczowi, Kubie Kędziorze, Krzychowi Andrzejewskiemu, Piotrkowi Majerowi, Mateuszowi Lewandowskiemu, Pawłowi Maćkowiakowi, Arkowi Brodzie... Bez was skończyłbym pewnie trenowanie po kilku tygodniach...

Szczególnie z tej ekipy chciałem podziękować dwóm osobom. 

Tomkowi Czerniakowi... za dobre kilka lat wspólnych treningów, wyjazdów, motywowania do pracy, wspólnych oczekiwań w sektorze startowym, wspólnej zdrowej rywalizacji na trasie i niekiedy wspólnych wyjść na podium... Dobrze było mieć takiego kompana w drużynie jak Ty. :)

I oczywiście osobie, bez której pewnie nigdy bym się w tym nie odnalazł - Rafałowi Łukawskiemu. Obdarzył mnie zaufaniem, wciągnął do drużyny, przekazał podstawowe tajniki treningu, podpowiadał, zawoził na wyścigi, organizował całe wyjazdy... Po prostu dzięki. :)


No i jeszcze trzem osobom, które wspierały mnie w tym roku... Grzegorzowi Jóźwiakowi i jego sklepowi Colex-rowery.pl - za sponsorowanie wyjazdów, startów, stworzenie dobrej drużyny. Michałowi Świderskiemu i biketires.pl za zadbanie o ogumienie w tym sezonie, oraz Bogdanowi Czarnocie, za, bądź co bądź krótki, ale jakże owocny czas współpracy. :)


A co u mnie słychać? Pewnie nie chcecie słuchać smętów jak to ciężko mi bez kolarstwa, że od ponad miesiąca nie jeździłem,  więc nie będę o tym pisał. Powiem wam tylko, że tutaj w seminarium jest pięknie, co nie oznacza, że lekko. Nudzić to się nie nudzę, czasu wolnego za wiele nie mam, ale jakoś powoli w to wchodzę... 

Nie myślcie jednak, że wam tak po prostu odpuszczę. Wpadnę kiedyś do was na jakiś trening i jeszcze sobie pogadamy. :)


Trzymajcie się tam i nie szalejcie na tych tlenowych rundach zbytnio :)
Tomek :)

piątek, 5 września 2014

No to chyba czas na mnie...

Tak jak zawsze siadam do pisania notek na bloga szybko i z radością, tak do pisania tej zabieram się już od tygodnia i wcale do śmiechu mi nie jest... Może dlatego, że to prawdopodobnie jedna z ostatnich... 

Nawet nie wiem od czego zacząć... Dobra. Im prościej tym lepiej... Za kilka dni kończę sezon 2014... i wygląda na to, że to będzie mój ostatni sezon. 


Gdyby ktoś trzy miesiące temu powiedział mi, że muszę sobie odpuścić kolarstwo, to bym go wyśmiał, a potem wkurzył na niego. A teraz? Sam podejmuję taką decyzję. Dlaczego? Nie, nie dlatego, że mi nie idzie, czy mi się znudziło, czy zniechęciłem się, czy złapałem jakąś wstrętną kontuzję... po prostu czasami zmieniają się w życiu plany, priorytety, możliwości... 

Od 15 września moje życie zostaje wywalone do góry nogami - wstępuję do Seminarium Duchownego, czyli dla kogoś kto nie jest w temacie "szkoły na księdza". Decyzję o takiej, a nie innej drodze podjąłem już jakiś czas temu i doskonale wiedziałem z czym to się wiąże... Dla osób, które są niewierzące ten krok może wydawać się zupełnie irracjonalny i po prostu głupi. Druga grupa osób może spojrzeć na to z innej strony. 
Wiecie, taka decyzja to nie jest coś takiego, że w piękny słoneczny dzień Tomek usiadł na ławce i powiedział do siebie: "Pal to licho, zostanę księdzem." Powołanie to zupełnie coś innego. To nie jest moja zachcianka... Sam z siebie w życiu na takie coś bym się nie zdecydował.

Nie ważne czy to rozumiesz, czy się starasz, czy nie, to i tak Ci napiszę, że to była najcięższa decyzja w moim życiu. Może nie sama decyzja, a to co się z nią łączy. Nawet nie wiesz jak cholernie trudno było mi odpuścić rower, ściganie, treningi, bloga, siedzenie na allegro za częściami, cotygodniowe wyjazdy w góry, naparzanie zimowych kilometrów, wiosenne tempówki, katowanie szosowej rundy... Jeśli od kilku lat było to dla Ciebie praktycznie całe życie, wiązałeś z tym duże nadzieje na przyszłość, najzwyczajniej w świecie wszystko to sprawiało Ci przyjemność, satysfakcje, radość, wszystko co robiłeś w mniejszym lub większym stopniu kręciło się wokół dwóch kółek, gdzie tylko co piąty post na fejsie nie był związany z kolarstwem, gdzie czułeś, że przed Tobą jeszcze dużo do osiągnięcia, bo w końcu masz dopiero 20 lat, trenujesz od czterech i wiesz, że Twój organizm stać na o wiele, wiele więcej.... tym bardziej jest trudno to zostawić. 


Moje zmiany życiowe znaczą mniej więcej tyle, że będę mieszkał w Seminarium i studiował Teologię. Oczywiście w całej tej 6-cio letniej formacji, jest czas na sport i aktywność fizyczną. W miarę możliwości będę jeździł, biegał, jednak wiadome jest, że nie będę miał możliwości na "wyczyn". W wakacje pewnie będę dla przyjemności startował w jakiś pojedynczych wyścigach, ale zdaję sobie sprawę z tego, że do poziomu, który reprezentowałem w tym roku, już chyba nie wrócę. 

Mam nadzieję, że jakoś tam zapamiętacie Tomka-MTB. Mam nadzieję, że nie był dla Was anonimowym kolarzem w peletonie. Mam nadzieję, że sprawiało wam przyjemność zaglądanie na jego bloga i czytanie jego wypocin...


Prawdopodobnie wielu z was zszokowałem... sam siebie też. Bo jedną rzeczą jest wiedzieć, że trzeba sobie odpuścić, a zupełnie inną napisać to i zacząć zdawać sobie z tego sprawę, że to już za chwilę... za parę dni...


Tomek

czwartek, 28 sierpnia 2014

Grand Prix Wielkopolski - Wałcz, czyli 4h snu, strzelanie i załamane serce.

Wstałem chwilę przed szóstą. Szóstą rano. Pierwsza myśl to taka, że wstawanie przed jedenastą powinno być zakazane i surowo karane. Z tą myślą położyłbym się spać dalej, jednak szkoda byłoby mi opłaty którą już uiściłem na konto organizatora wyścigu w Wałczu. Wstałem. No popatrzeć tylko co te pieniądze robią z ludźmi. 

Wyspany to nie byłem, ani świeży, ani w ogóle nic. Zastanawiałem się w jakim stopniu miało na to wpływ wesele kuzyna i to, że wychodziłem z niego po pierwszej godzinie w nocy... Prawdopodobnie duży. Nawet bardzo. Albo w ogóle całkowity. Trudno. Zakładałem, że tak może być i już od kilku dni wiedziałem, że start w Wałczu będzie typowo treningowy, na przepalenie nogi. 

Na miejsce startu dojechaliśmy sto lat przed startem (o dziewiątej) wraz z Piotrem Marciniakiem, Wojtkiem Polcynem i Michałem Kachelem. Odebrałem numer, załatwiłem sobie pierwszy sektor, przygotowałem się do startu, zrobiłem trochę rozgrzewki i na 15 minut przed jedenastą stałem w sektorze startowym. To miał być spokojny wyścig, przynajmniej tak mi się wydawało. Z drugiej jednak strony chyba dużo osób nie miało co robić tej pięknej niedzieli i przyjechało do Wałcza. Tyle koni pociągowych, że już przed startem zaczęły mnie boleć nogi. 


czwartek, 31 lipca 2014

MTB Marathon - Stronie Śląskie czyli wyścig zupełnie nie jak u Golonki

Nie mogłem się zabrać za pisanie tego postu. Wyjechałem w góry i non-stop coś się działo, co wyciągało ze mnie całą siłę i ochotę na pisanie. Dziś jednak walnąłem sobie solidną przejażdżkę na rowerze i teraz siadam, żeby napisać wam mniej więcej jak to było na wyścigu.

Do Stronia Śląskiego dojechaliśmy wraz z Tomkiem Zozulińskim i Czerniakiem dzień wcześniej. Dużo gadaliśmy, jedliśmy, odpoczywaliśmy. Przejechaliśmy się trochę na rowerach i następnego dnia byliśmy gotowi do startu. Ja oczywiście startowałem na najdłuższym dystansie - GIGA. Liczył sobie 66km i 2100m przewyższenia, oraz uprzedzono nas, że będzie to najłatwiejsza z górskich edycji golonki. Na miejsce startu przyjechałem wcześnie i załadowałem się do sektora startowego. Okazało się, że byłem pierwszy, więc stanąłem w pierwszej linii. A co mi tam.

Sam start był bardzo spokojny. I to właśnie lubię u Golonki. Wszyscy jadą ten sam dystans i nikt się nie pcha, bo wie, że i tak na trasie sytuacja się wyklaruje. Jechaliśmy spokojnie za samochodem, gadaliśmy sobie, Tomek Czerniak śpiewał na cały głos jakieś hity disco-polo. I tak przez kilka pierwszych minut. Nikt się nie przepychał, nikt nie rwał. W peletoniku jechało nas sporo osób, koło 80. Czekaliśmy aż w końcu nastąpi start ostry.

środa, 23 lipca 2014

Bike Maraton - Bielawa, czyli kilkuetapowa bomba.

Generalnie nie lubię pisać o wyścigach, które mi nie poszły. Stwierdziłem jednak, że pewnie wielu z was czeka na jakiekolwiek info, więc napisze dosłownie kilka słów.

Na rozgrzewce czułem się świetnie. I nawet zażartowałem, że mnie to trochę martwi, bo jeśli na rozgrzewce czuje się dobrze, to potem słabo jadę. Podczas pierwszego podjazdu czułem się... dziwnie. Tak jakbym ważył jakoś o 10kg za dużo (mam nadzieję, że to nie jest prawda :) ) i jakoś zupełnie nie mogłem wejść w swój rytm. Czekałem na pierwszy zjazd, po którym miałem nadzieję trochę odżyć, jednak nic takiego się nie stało. Odjechał mi Tomek Czerniak, odjechał mi Zozol, kawałek odjechał mi Rafał. I tak ze średnim samopoczuciem przejechałem 30km, a potem mnie odcięło. Taka bomba jak stąd do Rzeszowa.
Myślałem, że mi przejdzie, ale jakoś tak nie za bardzo chciało i do końca wyścigu kulałem się do mety.


Pewnie pomyślałeś, że bomba jak bomba, nie? Ale to nie była zwyczajna bomba. Opiszę Ci więc jak to wyglądało.
Z początku po prostu zwiesiło mi łeb i zablokowało częściowo nogi. Wyprzedził mnie Piotrek Majer, Romek Badura, którzy byli mocno zdziwieni, że jadę tak słabo. Spróbowałem się za nimi utrzymać, ale po kilkuset metrach odpuściłem czując, że po prostu już nie mogę. Kulałem się dalej i czekałem na zjazdy.
Potem na wyjątkowo paskudnym podjeździe po płytach wyprzedził mnie Marcin Wichłacz. Był jeszcze bardziej zaskoczony niż poprzedni. A to może dlatego, że tropiłem węża. I to do tego pijanego. Od krawędzi, do krawędzi. Pogadałem trochę z Marcinem, a po wyścigu dowiedziałem się, że Tomek "coś tam mamrotał pod nosem i że za bardzo nie można było się z nim dogadać". Fajnie. A tutaj jeszcze trzy dyszki do mety.

Kolejny etap bombowania to butowanie. Już nawet tropienie węża nie pomagało w podjeżdżaniu. Gdyby nie nacisk ze strony mojej klasyfikacji generalnej to najzwyczajniej w świecie bym sobie odpuścił to "ściganie". Dlatego zrobiłem sobie wycieczkę. Trochę rowerową, trochę pieszą. Podchodziłem sobie podjazdy, a co tam. Dogonił mnie wtedy Wojtek Polcyn. Nawet nie spytał co mi jest (zakładam więc, że było widać, że to bomba) tylko powiedział: "dojedź chociaż do mety".

Jeśli myślicie, że kiedy już się butuje to jest ostateczny etap bomby to muszę wam powiedzieć, że się mylicie. Nigdy jeszcze tego nie zrobiłem na wyścigu... podczas podprowadzania na jednym z podjazdów musiałem zrobić sobie przerwkę. Usiadłem przy trasie. I tak próbowałem dojść do siebie. I tak kawałek podchodziłem, przerwka. Kawałek do przodu, przerwka.

Na koniec drugiej rundy były szutry, więc tam, praktycznie po płaskim trochę sobie pojechałem i dotarłem do bufetu. Odpaliłem piknik mode. Zjadłem, wypiłem, zjadłem, odpocząłem, wypiłem i spytałem: "Ile do mety?" "Tylko 18km" - usłyszałem w odpowiedzi. Z moich obliczeń wynikało, że ta wycieczka będzie trwała tak mniej więcej, pi razy drzwi, pół roku.

Jakoś tam się kulałem, dalej niewiele pamiętam, potem dojechałem do kluczowego, ostatniego podjazdu. To tutaj miałem w razie czego urywać rywali. No może nie tym razem. Szutrowy podjazd, nie za stromy, spokojnie do wyjechania dla każdego kto miał styczność z rowerem w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Ale nie dla Tomka. Kilka kroków. Przerwka. Kilka kroków. Przerwka. Kilka kroków. Przerwka.

No i tak dotarłem na szczyt ostatniego podjazdu. Trochę pozjeżdżałem i musiałem przejechać kawałek po płaskim. Dobrze, że nie miałem licznika, bo pewnie jechałem w okolicach 10km/h. Tak to jeszcze nigdy nie miałem.

Dotarłem do mety. Udało się! A miałem co do tego pewne wątpliwości. 40 miejsce OPEN. No... dobra. Dojechałem.
Czy się martwię? Nie. W końcu kiedyś musi być ten słabszy dzień. Tyle wyścigów w tym roku mi wyszło, że największą głupotą byłoby się przejmować tym, który nie wyszedł, zamiast cieszyć się tymi najlepszymi. Teraz trochę potrenowałem i z nadzieją na lepszy start jadę do Stronia Śląskiego.

I przy okazji gratki dla Tomka Czerniaka i Zozola za świetne starty. Prawdę mówiąc, to po prostu oddałem wam swoje moce. Następnym razem nie macie szans! :D


poniedziałek, 30 czerwca 2014

Bike Maraton - Myślenice, czyli po prostu wyścig życia.

Wszystko zaczęło się w sobotę o szóstej rano. Wstałem z własnego łóżka, co przed wyścigiem rzadko mi się zdarza. Zjadłem spokojnie śniadanie i PKS-em udałem się do Myślenic. Tam czekała na mnie ekipa z Poznania, która dzień wcześniej przyjechała do miejscowości w której odbywała się kolejna edycja Bike Maratonu. Czekała wraz z Anką - moim rowerem, który przywieźli. Od początku jednak nie układało się kolorowo. Przy składaniu roweru okazało się, że pękł zacisk sztycy oraz to, że bidony które mam ze sobą są strasznie luźne w koszyku. Sytuację nr.. 1 uratowało stanowisko Scott-a - pożyczyli mi zacisk na wyścig, a sytuację nr. 2 uratował Krzychu pożyczając mi bidon. Dzięki! :)

Już o godzinie 10:00 rozpocząłem delikatną rozgrzewkę. Jeździliśmy z Tomkiem Czerniakiem w te i wewte, żeby na 20 minut przed startem wejść do sektora startowego. Generalnie trochę osób stało z nami w "jedynce" jednak nie była to powalająca frekwencja. Na pewno w jakiejś części wpłynął na to Puchar Polski w Bukowinie Tatrzańskiej.

O godzinie 11:00 sędziowie policzyli nam, odbył się nawet strzał z pseudo pukawki i ruszyliśmy na trasę Bike Maratonu w Myślenicach. Przed nami 63km i jak podawał organizator - 2300 m w pionie (w rzeczywistości wyszło 2700 m). Wyścig jechałem już dwa razy - w 2012 debiutowałem tutaj na najwyższym stopniu podium w kategorii M1, natomiast w zeszłym roku nie ukończyłem. Można więc uznać, że trasę, a raczej jej układ znałem. Wiedziałem czego się spodziewać i właśnie to mówiło mi, że lekko nie będzie.

Taktyka była prosta - od początku jechać swoje. Na pierwszym podjeździe dosyć szybko odpadłem od pierwszej grupy, jednak potem musieli zwolnić (albo ja przyspieszyłem) bo różnica między nami nie zwiększała się. Dopiero po zjeździe w teren nastąpił większy podział. W tym też momencie dogonił mnie i wyprzedził Tomek Czerniak. Powolutku mi odjeżdżał, jednak nie ganiałem za nim, bo wiedziałem, że wyścig nie kończy się po pierwszym podjeździe i  że muszę "jechać swoje".

wtorek, 24 czerwca 2014

Mleczko Trezado - recenzja z użytkowania

Można przyjąć, że minęło pół sezonu, wiec czas na podsumowanie. Moich startów? Nie. Podsumowanie i opinię po użytkowaniu mleczka Trezado. :)


Mleczko Trezado i resztę potrzebnych do uszczelniania rzeczy, tak jak wielu innych młodych sportowców-kolarzy dostało w ramach programu "Uszczelnij się!" Cały zestaw (taśma, wentylki FRM i mleczko Trezado) używałem w moim rowerze wyścigowym - Mbike Barracuda, zwaną potocznie Anką. Wystartowałem łącznie w dziewięciu wyścigach, w tym kilka było typowo górskich. Na tej podstawie będę oceniać prezenty od firmy Trezado i biketires.pl. Zapraszam :)

sobota, 21 czerwca 2014

BIke Maraton - Wisła 2014



­­­­­­­­
 
Tak jak sobie postanowiłem tak i teraz czynię. Wyrwałem się  z miejskiej dżungli i jeszcze zanim dojadę do miejsca mojego pobytu zaczynam pisać. Trochę spokoju i oddechu musiało tak zadziałać. Na początek zaległa (prawie dwa tygodnie, sic!) relacja z Bike Maratonu z Wisły. Mam nadzieję, że jeszcze coś pamiętam.


Bike Maraton w Wiśle jechałem trzeci raz z rzędu. Dwa lata temu, jako junior, z powodów dwóch laczków nie ukończyłem, natomiast w zeszłym roku dojechałem na 23 pozycji OPEN. Trasa nie zmieniła się względem lat poprzednich, więc po pierwsze wiedziałem co mnie czeka,  a po drugie, chciałem po wyścigu porównać czasy i zobaczyć progres.

61km i 2700m przewyższenia to liczby tego maratonu. Niby krótko, ale prawdę mówiąc – bardzo intensywnie. Startowałem z pierwszego sektora, w którym stało wraz ze mną wieeeeelu świetnych zawodników. Po mojej lewej ręce stał cały JBG-2 team, tuż przede mną Darek Miłosław, Ficek, w pierwszej linii Bogdan Czarnota, jest też Janowski, Kurczab i inni… Generalnie mocna ekipa.  Równo o 11 odliczyli nam ładnie od 10, strzelili z jakiejś pseudo pukawki i ruszyliśmy na trasę wyścigu.

sobota, 31 maja 2014

V Polkowicki Maraton Rowerowy MTB - bez kalkulacji, w trupa i do końca.

Czy Ci ludzie oszaleli?! - to była moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłem, że na dobre pół godziny przed startem w sektorze stało mnóstwo ludzi. Szczerze mówiąc, to chciałem jeszcze robić rozgrzewkę, ale widząc co się dzieje postanowiłem ustawić się jak najwyżej mogę. Tak jak przypuszczałem z przodu sektora stali ludzie nieszczególnie wyglądający na takich, którzy mieliby wygrywać OPEN... No tak, ale jak jest kasa do wygrania na wyścigu, to można było się tego spodziewać. Ustawiłem się i czekałem...

Start w Polkowicach, bo właśnie tam byłem, planowałem już od dłuższego czasu... Miało być klasycznie, czyli na najdłuższym dystansie, jednak na kilka dni przed startem, oglądając listę startową postanowiłem zaszaleć i przepisałem się na dystans MINI. Raz w życiu startowałem na tym dystansie.. i nie wspominam dobrze. Teraz chciałem to przełamać.
Patrząc na trasę wyścigu - czekała mnie jedna mała runda - 10 km, a potem druga, trochę przedłużona - 16km.

Równo o godzinie 13:00 wystartował sektor z dystansu MEGA, a ludzie z MINI rzucili się do przodu i zrobił malutki wyścig do linii startu, który przegrałem i wylądowałem w okolicy 40-50 miejsca. Generalnie do dupy. Z całej ekipy widziałem dwóch pretendentów do wysokich lokat: Pawła Górniaka i Przemka Rozwalkę. Stali na samym przodzie. No cóż. Będę musiał się przebijać.

Kilka minut po dystansie MEGA gwizdnęli i nam. Ruszyliśmy. Tak jak się spodziewałem pełny ogień. P
ierwsza prosta była szeroka, jednak dziurawa. Każdy chciał być wysoko, więc wszyscy szli mocno, a ja starałem się znaleźć jakieś małe luki między nimi i przebijałem się do przodu. Po kilkuset metrach skręciliśmy w lewo i wlecieliśmy na single. Tutaj to zaczęło się moje wyprzedzanie po krzakach. Na pełnym ryzyku. Jakiś kamień w wysokiej trawie i po mnie. 

Volvo MTB Marathon - Karpacz, czyli kamienie, 2:0 i prawie wieczorynka.

fot. Ela Cirocka

Tak trochę rzutem na taśmę, ale stwierdziłem, że brak mojej relacji z tak kultowego wyścigu jakim był i zawsze jest wyścig w Karpaczu byłby dużym błędem. Tak więc siadam na kilka godzin przed rozpoczęciem kolejnego wyścigu i... zaczynamy! 

Karpacz. Golonka. Te dwa słowa powinny mówić same za siebie. Kto był, ten wie. Kto nie był... temu może ten wpis trochę przybliży to, jak wygląda ten wyścig. A zaczął się niepozornie... 

Równo o godzinie 10:00 ruszyliśmy ze stadionu miejskiego w Karpaczu. Jak zwykle wybrałem się na dystans GIGA, więc czekało na mnie koło 80km górskiej trasy i w tym 2800m w pionie... Od początku, jak to zwykle w Karpaczu bywa, ruszyliśmy główną szosą. Tym razem za samochodem. Trzymałem się wysoko, w pierwszej 10 OPEN. Chciałem z pierwszą grupą jechać jak najdłużej. Tym razem nie było to takie trudne, ponieważ  samochód organizatora nie zamierzał przyspieszać. Niektórzy nawet twierdzili, że to przecież tylko Volvo. Nie da rady szybciej jechać. Mimo, że tempo było spokojne, to następowała powolna redukcja grupy od tyłu... 

Dopiero po dobrych kilkunastu minutach Grzesiek w samochodzie mocno przyspieszył i grupa od razu się rozciągnęła. Tomek Czerniak przeskoczył do przodu, ja chwilę przytrzymałem koło, jednak sprawdziłem pulsometr i stwierdziłem, że tak właściwie musiałbym puścić. Więc puściłem. I już troszeczkę spokojniejszym tempem zacząłem podjazd.

wtorek, 20 maja 2014

Dzień z życia

"Dzień z życia" 


Na wykładzie z ekonomii
Siedzę w stanie pół agonii 
I chcę szybko się wydostać
Z salą tą się szybko rozstać

Już me myśli są na dworze
Moja noga już nie może
Swędzi, szczypie i tak czeka
Aż na rower ruszy człeka

Więc gdy kończy się ten wykład 
Wszyscy ze mnie biorą przykład
I czym prędzej w stronę chaty
Biegną tak do tchu utraty

Wszyscy łapią piwo, lody
Lecz nie dla mnie te zawody
Ja owsiankę szybko wchłaniam
Już na nogach się nie słaniam

I zakładam krótkie stroje
Biorę w bidon dwa napoje 
Dziś tak dużo, bo pogoda
Jest tak piękna... to nagroda

Biorę rower i w chwil parę
Jestem wolny - dajcie wiarę
Więc po leśnych pięknych drogach
Gnam tak ile sił mam w nogach

Wiatr we włosach mi buszuje
Wolność wielką w sobie czuję
Jadę gdzie poniosą nogi
Słońce robi upał srogi

Więc tak kręcę godzin kilka
To jest przecież moja siłka
I zmęczony już powoli 
Wracam tylko siłą woli

Po treningu makaronu
Zjadam chyba z pół wagonu
Żeby tak na dzień następny
Zasób sił był już dostępny

Tak wygląda moje życie
Nie mam czasu już na tycie
Trening, trening czasem szkoła
I dostałem już tak fioła

Więc z tej bajki morał znany
i krzyżując wszystkim plany
Wolę robić handel złomem
Niż zostawać ekonomem

poniedziałek, 12 maja 2014

Volvo MTB Marathon 2014 - Złoty Stok. Pierwsze góry, Borówki i generalnie przygody.


Jakoś zawsze tak wychodzi, że przed wyścigami dobrze się wysypiam. Nie wiem od czego to zależy, ale podejrzewam, że mój organizm jest sprytny. Na tyle sprytny, że wie, że musi się wyspać. Inaczej dostanie w kość Chociaż i tak dostanie. Zostawmy to. Po prostu się wysypiam przed wyścigami. 
I tak było i tym razem. Mimo, że (praktycznie jak zawsze) łóżko było za krótkie (nie wspominając o kołdrze) już wyspany pierwszy raz przebudziłem się koło piątej. Padało. I to mocno. Stwierdziłem, że nie będę tak sterczeć i słuchać tego deszczu i znów zapadłem w głęboki sen. 

Dwie godziny później było już zupełnie inaczej. Chmury uciekły, słońce wyszło nad Złoty Stok. Zaczęło robić się ciepło. W takich warunkach miałem wystartować w już drugiej edycji Volvo MTB Marathonu i w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ba, nawet mi się to podobało. No bo czemu nie? 

[...]
Stanąłem sobie w pierwszej linii pierwszego sektora. A co. Jak już chcę dobrze pojechać, to trzeba być też dobrze ustawionym. Stałem obok Andrzeja Kaisera, Maćka Zabłockiego i kilku innych mocnych zawodników. Plan był prosty - pojechać jak najlepiej. Prosta sprawa. 
Równo o 10:30 odliczyli nam ładnie od 10 i puścili na najdłuższy dystans wyścigu po Górach Złotych. Przed nami była krótka, jak na dystans GIGA, sześćdziesięciokilometrowa trasa najeżona podjazdami i zjazdami. Łącznie wychodziło koło 2400 m przewyższenia. Takie tam Rysy. 

sobota, 26 kwietnia 2014

Volvo MTB Marathon - Murowana Goślina

Stałem w trzecim sektorze startowym i czekałem, aż ściągną taśmy i będę mógł stanąć w stosunkowo niewielkim (jak na Golonkę) peletonie. Było nas z 70 osób? Mało. Czekała na nas inauguracyjna trasa Volvo MTB Marathon 2014. A jak inauguracja to w Murowanej Goślinie. 97km szybkiego, lecz nie nudnego wyścigu. 
Na piętnaście minut przed jedenastą odliczyli nam od 10 i ruszyliśmy. Od początku szybko lewą stroną przebiłem się kilka rzędów do przodu. Zgodnie z planem. A jaki on był? Chciałem jechać od początku w pierwszej grupie, potem miałem decydować co dalej. 
I zgodnie z założeniem z pierwszego asfaltu zjechałem w okolicach 10 miejsca OPEN, przeskoczyłem jeszcze kilka pozycji i znalazłem się w samym czubie. Tempo było solidne, jednak bez żadnych szaleństw. Pierwsze kilometry były płaskie, szerokie i szybkie, ale już wtedy mocno się zdziwiłem. Tempo nadawał Bartek Janowski, za nim jechał Sylwek i Sebastian Swat, potem ja. Odwróciłem się i zobaczyłem, że reszta już jakiś czas temu puściła moje koło i tworzyła się między nami duża przerwa. Chwila zawahania. Z jednej strony jechało mi się dobrze i fajnie jechać tak w czteroosobowej czołówce, jednak z drugiej wiedziałem, że tempo nie będzie coraz wolniejsze, a ja mogę się tak szybko zajechać. Puściłem koło i powolutku spłynąłem do drugiej grupy.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Bike Maraton - Miękinia - pierwsze GIGA w sezonie

Było chłodno. To głównie czułem, gdy stałem w sektorze startowym. Już od 40 minut. Nie dlatego, że ustawiłem się w pierwszej linii i miałem zamiar atakować od początku. Bo ani nie stałem wysoko, ani nic nie zamierzałem. Wręcz przeciwnie. Stałem już 40 minut, bo przesunęli start o 15 minut, potem o kolejny kwadrans. Co jak co, ale to nie jest dobra sytuacja dla startujących. Staliśmy, marzliśmy, głodnieliśmy. No co zrobić.
Na szczęście na półgodzinnym przesunięciu się skończyło i o 11:30 ruszył pierwszy sektor na trasę szybkiego wyścigu w Miękini - inauguracyjnej edycji Bike Maratonu 2014. Ale ja jeszcze nie ruszyłem. Miałem drugi sektor i musiałem wraz z kolegami odczekać kolejne 2 minuty, po których puścili nas na trasę. 
Miałem do pokonania blisko 80km szybkiego wyścigu. Spodziewałem się płaskiej i szybkiej trasy... i osłabnięcia po pierwszych 15 minutach jazdy. Byłem bowiem po prawie tygodniowej chorobie i od poprzedniego wyścigu nie ruszyłem tyłka z łóżka na żaden trening. Można więc powiedzieć, że byłem świeży. Świeży i osłabiony. Tak przynajmniej mi się zdawało. 
Od początku starałem się przebijać. Ostatnie dwa starty w XC odmuliły trochę nogę i przygotowały do szybkich startów, więc w Miękini ładnie to wyszło. Wszędzie pełno ludzi, ciężko się połapać, wszyscy idą łokieć w łokieć. I tak przez pierwsze kilka kilometrów wyścigu. Wraz z Damianem z teamu Volkswagena przebijamy się i wyprzedzamy kolejne osoby, żeby po kilku kilometrach stworzyć dosyć pokaźną grupę, która z każdym kilometrem uszczuplała się o kolejne osoby. Za moją przyczyną również.

sobota, 12 kwietnia 2014

Odprawa przedstartowa - Bike Maraton Wrocław.

Piątek wieczór.
Nie mogę spać. Czemu? Bo spałem sobie popołudniu dużo. W ogóle ostatnio dużo spałem. A to wszystko przez chorobę.
Zaczęła się we wtorek. Po zajęciach wylądowałem w łóżku i tak sobie chorowałem przez kilka dni. Do wczoraj nie byłem w ogóle pewny, czy pojadę na wyścig, jednak dziś troszeczkę lepiej się poczułem, więc optymistycznie zakładając mój samopoczuciowy progres stwierdziłem, że w niedzielę jakoś to będzie.

A co się dzieje w niedziele? Startuje pierwsza edycja Bike Maratonu w Miekini koło Wrocławia. 80km 800m w pionie. Te liczby mówią same za siebie. Krótko i szybko.

Generalnie to będę słaby. Nie ma innej opcji. Jak przez cały tydzień leży się, a nie trenuje, to nie ma chyba wyjścia. Dodatkowo dziś pierwszy raz musiałem wybrać się do miasta coś załatwić. Nie było mnie dwie godziny. Wróciłem tak osłabiony, że nie miałem na nic siły. Kilka godzin snu rozwiązało sprawę.

To dlaczego jadę? 
Primo - żeby ukończyć generalkę mam chyba tylko jeden start zapasu w BM. Szkoda byłoby go wykorzystać już na pierwszej edycji
Sekundo - Wrocław jest na tyle prosty i płaski, że nawet bardzo słaby start będzie dobrze punktowany do generalki.

Więc plan jest prosty - przejechać.

We Wrocku startowałem już dwa razy. Zawsze coś się działo. Za pierwszym razem  - 2012 - błoto. Pamiętna edycja, syf niesamowity, zimno, mokro.


W 2013 roku jechałem na środkach przeciwbólowych. Weekend wcześniej trzykrotnie leżałem na wyścigu w Karpaczu i byłem strasznie poturbowany. Lekarz na dzień po wyścigu powiedział, że czeka mnie kilkutygodniowa przerwa od treningów. W domu postawiłem trenażer i od razu zabrałem się do roboty, a w piątym dniu po wizycie u lekarza stałem na starcie wyścigu.

No i mamy 2014 gdzie tydzień leżę chory... ciekawe co będzie za rok. Wózek inwalidzki?
No.. ale wbrew temu co się dzieje dookoła to humor mi dopisuje. Dlaczego? Bo lubię jeździć na wyścigi.

Trzymajcie kciuki za mnie, abym jakoś to przeżył. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Jak uszczelnić koła bezdętkowe? - z cyklu "rowerowe porady"


Właśnie siedzę sobie chory w domu, więc stwierdziłem, że mogę napisać jakiś post. 
Dziś trochę bardziej sprzętowa sprawa, bo napiszę wam krótki poradnik o tym jak uszczelnić opony bezdętkowe. Dla wielu z was pewnie to najzwyklejsza czynność, którą powtarzacie już z zamkniętymi oczami, jednak pamiętam jak męczyłem się z tym pierwszy raz. Dla początkujących może się przydać.

Zakładając, że już znacie korzyści płynące z wywalenia dętek z opon, przejdziemy od razu do sedna sprawy. Na początku chciałbym tylko dodać, że jest wiele sposobów robienia systemów bezdętkowych. Ja opiszę to w jaki sposób ja to robię, ale pamiętajcie, że nie jest to jedyna droga ;)

Co będziemy potrzebować?

Będziemy potrzebowali:
-taśmę do obręczy (w moim przypadku FRM)
-wentylki bezdętkowe (także FRM)
-mleczko uszczelniające (Trezado)
-płyn do mycia naczyń/mydło
-szmatka/gąbka
-strzykawka (można obejść się bez)

Ważną sprawą jest także to, żeby obręcz, na której będziemy robili bezdętki była przystosowana pod system Tubless Ready. Taka obręcz na specjalny rant, na której zaczepia się opona. Z drugiej jednak strony sama opona nie musi być już w specjalnym systemie. Mleczko powinno sobie poradzić z każdą :)

1. Naszym pierwszym krokiem będzie założenie taśmy bezdętkowej na obręcz. 



Staramy się to tak zrobić, aby była równo rozłożona (nie nachodziła na ranty) i żeby nie była zbytnio pomarszczona. Ja osobiście przyciskałem miejsce naklejenia, potem naciągałem taśmę, która bez zaczepiania o rant ładnie przyklejała się na środku obręczy. 

środa, 9 kwietnia 2014

Thule Cup - Wągrowiec 2014 - inaczej niż zwykle


Dziś o ostatnim wyścigu... troszeczkę inaczej. 

Już na kwadrans przed wyścigiem
Sędzia Wojtek stanął migiem
Między ludźmi z peletonu
By wyczytać ich z szablonu

Wpierw juniorów, co dziwiące
potem resztę - konie rwące
Stały z tyłu, więc młodzicy
Przepuścili ich do szpicy

Tak staliśmy tam w Wągrowcu
Kibic krzyknął: "jedź sportowcu"
Więc pan Wojtek sędzia miły
Puścił wyścig - pokaz siły

Od początku tempo mocne
Jakby to kryterium nocne
Każdy walczy, prawa! lewa!
Omijamy tylko drzewa

Mi na szczęście pomógł Kuba
Szybko przebić się do czuba
Bo na starcie z tyłu stałem
Lecz do mety już leciałem

Też o trasie warto wspomnieć
Co by później nie zapomnieć
Szybko, płasko kilka górek
Lecz to nie był też ogórek

Łatwe zjazdy, kręte drogi
Jeden podbieg trzeba z nogi
Troszkę błota na ochłodę
Jednak kolarz woli wodę

Siedem rund do pokonania
Każdy jedzie do skonania
Alex rwie do przodu stale
Chyba wygra wyścig w chwale

Jednak skupiam się na sobie
Więc wyprzedzam - tak to robię
Jadę szybko - ile mogę
Rozkręciłem już swą nogę.

Po trzech rundach ostrej jazdy
W oczach mych migają gwiazdy
Znak to Tomku, że już siły
Twe dwie nogi opuściły

W gębę szybko biorę żela
I już moc od nowa strzela
Więc wyrywam znów do przodu
Nie odczuwam też już głodu

Trzeba przyznać, że kibice
Darli się jak dzikie lwice
To pomaga - prawdę piszę
Lecz nie teraz to opiszę

Warto wrócić do wyścigu
Gdzie zabrałem się w pościgu
Za kolarzem w czarnym stroju
Więc zagrzałem się do boju

Jednak sił w pościgu brakło
Moje lico znacznie zblakło
Chciałem mocniej, lecz me nogi
Oznajmiły:  nie mój drogi!

Więc z pościgu nic nie wyszło
Rozwiązanie samo przyszło
Muszę jechać dalej swoje
Przecież sam się nie rozdwoję

I dwie rundy, dwie ostatnie
Przejechałem adekwatnie
Do zasobów sił w mych nogach
Po dziurawych lasu drogach

Po godzinie z hakiem małym
Ukończyłem w stylu dbałym
Wyścig szybki, choć męczący
Thule Cup - to tak się zwący

Strasznie dobra to nowina
wszystko mówi moja mina
Noga ładnie podawała
Łyda godnie się spisała

Na trzynastej to pozycji
To już chyba w mej tradycji
że te miejsce poza dychą
choć nadzieje miałem cichą

Jeszcze jedna ważna sprawa
Dobry rower do podstawa
Anka świetnie pojechała
I egzamin swój już zdała

Na sam koniec tylko dodam
Że wam zdjęcia jeszcze podam
Abyś mógł zobaczyć sobie
Jak to na wyścigu robię.







Mam nadzieję, że się podobało ;)
Tomek

sobota, 5 kwietnia 2014

Koleś z merola

Wiecie co mnie strasznie wkurza? Wkurza mnie, gdy coś w moim rowerze nie działa, albo działa nie tak jak powinno działać. A wiecie co mnie doprowadza do szału? Jak nie umiem tej rzeczy naprawić, chociaż powinna być w zasięgu moich umiejętności naprawczych.

Poza tym, bardzo nie lubię uszczelniania opon. Kiedyś miałem z tym wieeelki problem. Każda próba kończyła się zawsze ostrym wkurzeniem, niekoniecznie tak samo często uszczelnionymi oponami.
Z taką myślą zmierzałem na stację benzynową, żeby uszczelnić dwie gumy, które dostałem dziś, na jeden dzień przed wyścigiem. Modliłem się, żeby poszło bez większego problemu.

Dotarłem na stację, gdzie jest kompresor. Ściągnąłem plecak w którym wszystko starannie miałem przygotowane. Postawiłem dwa koła z założonymi już wentylami i oponami, na jeden wentyl założyłem adapter.
Stwierdziłem, że zanim zacznę smarować oponę mydlinami, sprawdzę czy kompresor w ogóle działa. Podłączyłem pod wentyl, nacisnąłem spust i bum. Opona zaczęła wskakiwać na rant.

Przez chwilę zwątpiłem, jednak dodałem trochę ciśnienia i ładnie cała się ułożyła. Bez żadnej pasty, bez niczego. Stałem jak wryty. Fajnie się zaczyna - pomyślałem, bo pierwszy raz w życiu na sucho i bez problemu oponka wskoczyła na rant. Przez wentyl dolałem mleczka Trezado i tak właściwie pierwsze koło miałem gotowe. 

Zabrałem się do drugiego. Adapter i próbujemy. Może też na sucho wskoczy? Próbuję raz i nic. Próbuję drugi raz i nic. Trzeci i nic. Dobra, smarujemy mydlinami. Smaru, smaru, pompu pompu i nic. Posmarowałem jeszcze raz i znów próbuję pompować. Nawet drgnąć nie chciała. Ocho - pomyślałem - no to z niezwykłego początku robi się normalna końcówka. 
Na domiar złego pod kompresor podjechał jakiś Merol. Zawsze wtedy oddaję powietrzną sikawkę, żeby użytkownicy stacji mogli sobie spokojnie napompować oponki. Przecież jestem intruzem i na dodatek robię syf tymi mydlinami. Z samochodu wysiadł koleś w średnim wieku, spojrzał na mnie i pyta "Nie idzie napompować?" 
Zastanawiałem się, czy pyta o to czy nie mogę napompować, czy nie działa kompresor. Powiedziałem, że robię zestaw pod bezdętkę i nie idzie mi jakoś. Koleś podbił i mówi tak: "ty pompuj, ja będę układał oponę". Zdziwiłem się, ale okej. Ja próbowałem pompować, koleś układał oponę przy wentylu. Potem powiedział, żebym przestał, odchylił oponę i zaczął sprawdzać. 


Zastanawiałem się kim on jest, więc pytam, czy też jeździ. On na to: "Nie, nie... pracuję w wulkanizacji." Ładnie, tej. Sprawdził oponkę, powiedział, że wentyl trochę źle ułożony, coś tam pogrzebaliśmy, daliśmy więcej mydlin, zacząłem ładować powietrze, on ładnie pomiętosił sprawnymi rękami wulkanizatora oponkę i ładnie wskoczyła. 

Serdecznie koledze podziękowałem, zabrałem się do wlewania mleczka przez wentyl, a on zaczął odkurzać samochód.
Wszystko ładnie się skończyło, uszczelniłem dwa koła, koleś odkurzył Merola i obaj poszliśmy/pojechaliśmy w długą. 

Po co to piszę? 
A po to, żeby dać Ci do myślenia. Jeśli się na czymś znasz (np. na rowerach), to pomagaj w tej kwestii innym. Bezinteresownie. Jak mi koleś z Merola. 
Kto wie? Może komuś uratujesz humor, dzień, rower albo życie?
Albo może to ktoś Tobie uratuje? 

Ty pomagasz innym, inni pomagają Tobie. Proste.
Do dzieła. 

piątek, 4 kwietnia 2014

Kilka słów ode mnie.

Wiecie co? Zrobiłem błąd. I to duży.
Dziś po popołudniowym treningu stwierdziłem, że jestem straszliwie śpiący, więc położyłem się na chwilę. Ta. Tylko nie nastawiłem budzika. I po dobrych kilku godzinach snu wstałem chwilę przed północą. I ja i mój organizm jest zdezorientowany. Jestem wyspany, ale z drugiej strony zmęczony. Powinienem też właśnie teraz spać, ale zmęczenie nie jest na tyle duże, żeby móc zasnąć. Dlatego jestem tutaj i piszę kilka słów co u mnie ostatnio słychać.

Pierwsze co chciałem wam podrzucić to filmik z ostatniego XC. Nagrywałem cały wyścig Kujawii w Myślęcinku i ostatecznie stwierdziłem, że mogę wrzucić moje poczynania z pierwszego okrążenia. Stałem daleko i wyprzedzałem trochę, więc coś się dzieje.



Pierwotnie filmik miał być w o wiele wyższej jakości, jednak przy przetwarzaniu nie dawał rady mój komputer, a i YouTube zabrał trochę od siebie. Ale kij tam z jakością. Pokazuje trasę i to co się działo od początku.

Zdziwiła mnie ilość wyświetleń, ale skoro byłem praktycznie jedyną osobą, która nagrywała... No. Fajnie się stało. Ja tam lubię mieć dużo wyświetleń.


Poza sprawą z filmikiem, to szykuje się do kolejnego wyścigu. W niedzielę jadę do Wągrowca na Thule Cup XC. Po wyniki? Nie. Przepalić nogę. Co jak co, ale wyścig XC do tego się nadaje. Trzeba się trochę odmulić po zimowych treningach.
Ale nie oznacza to, że nie będę walczył. Teraz chcę się lepiej ustawić i od samego początku jechać równo. Zobaczymy czy to mi wyjdzie.  Albo czy wyjdzie mi to na dobre. :)

Ale generalnie do startu podchodzę z dużą ostrożnością. Ostatnie kilka dni treningowych nie było takie, jak sobie wymarzyłem. Nie wiem z czego to się bierze, ale mam duży problem z organizacją czasu wolnego. Trzeba nad tym popracować. I to tak hardo.


Dobra, nie będę was więcej męczył.
Trzymajcie za mnie kciuki w niedzielę i czekajcie na relację :)

poniedziałek, 31 marca 2014

Kujawia XC - przepalamy nogę.


Stając na linii startu, poczułem dokładnie to samo co teraz. Westchnąłem tylko lekko, powiedziałem sobie w myślach "No to się zaczęło" i zabrałem się do roboty. Na linii startu miałem na myśli pierwszy wyścig w sezonie, a teraz, przy klawiaturze, pierwszą relację.

Ale od początku. Na starcie byłem fatalnie ustawiony. Wyścig miał ruszyć o 12:15, więc z Michałem Kowalczykiem zrobiliśmy sobie dłuższą rozgrzewkę i bardzo się zdziwiliśmy jak kilka minut po 11 wszyscy już stali ustawieni. Michał wskoczył do pierwszej linii, mi było trochę głupio, więc stanąłem z tyłu. 

Było nas koło 70 osób i tak jak prawie każdy, chciałem zobaczyć jak przepracowałem zimę i na co mnie stać na samym początku sezonu startowego. 
Odbyło się krótkie odliczanie i... poszli! 


Od samego początku zaczęło się wyprzedzanie. Liczyłem na trochę wyższe miejsce niż w ostatniej 10, więc wrzuciłem lewy pas i ogień. I tak generalnie przez całe pierwsze okrążenie. 
Trasa Kujawii XC w Myślęcinku była bardzo interwałowa. Jak to XC. Kilka sztywnych podjazdów, jeden podjazd zasługujący na miano "sztajfy" i to takiej konkretnej (albo jedziesz all-in, albo butujesz), i kilka szybkich zjazdów. Praktycznie 0 płaskiego. Technicznie za to bardzo prosto, jednak ktoś, kto umiał zjeżdżać mógł nadrabiać kilka cennych sekund. 

Po pierwszym kółku byłem bardzo zadowolony. Ale jak tu nie być, kiedy wyprzedziło się kilkadziesiąt osób? Takie coś podbudowuje. Ale jakby nie spojrzeć, zmęczyło mnie to. Non-stop w gazie. Odbiło się to na drugiej rundzie, gdzie na każdym podjeździe ktoś mnie wyprzedzał. Powiedziałem sobie, że jeśli dalej będę się tak źle czuł, to pewnie nie ukończę tego wyścigu. Wylądowałem na 20 pozycji i tak przez chwilę się utrzymywałem. 


Tętno jednak się trochę uspokoiło, noga trochę przepuściła kwasu i zacząłem nadrabianie. Tym razem już w rytmie. Jechałem równo, nie spinałem się na podjazdach. Co ciekawe. Na zjazdach dużo nadrabiałem. Albo odjeżdżałem. Zależy czy ktoś był przede mną, czy za mną. Olać. Po prostu jechałem szybciej niż inni. A wszystko to dzięki Ance. 29er to jednak to, czego potrzebowałem. Na dziurawych trawiastych zjazdach, na szybkich długich łukach nie miał sobie równych. Dawno tak pewnie nie czułem się na rowerze. Pod górkę też pięknie się wspinał. Nic tylko wyprzedzać dalej. 

I tak robiłem. Co prawda już towarzystwo się trochę rozjechało, jednak ja ciągle swoim równym, tempem wyprzedzałem. 
Wpadłem w swój bardzo dobry rytm, którego się trzymałem. Przez cały wyścig rodzinka, która akurat przyjechała ze mną, pokrzykiwała, żebym dawał z siebie więcej. Przyjemna sprawa jak ktoś Ci kibicuje, jednak dużo więcej z siebie dać nie mogłem. 


Jazdę od 3-8 rundy można nazwać generalnie jako sukcesywne odrabianie, nachodzenie i wyprzedzanie. Co prawda kilka razy wymieniliśmy się  pozycjami z zawodnikami, jednak ostatecznie po 8 rundach miałem już przewagę i ciągle swoim rytmem pokonywałem kolejne metry trasy.


Na trzy rundy przed metą, złapałem i zjadłem żelka energetycznego. Miałem już świadomość, że w ogólnej klasyfikacji niewiele się zmieni, ale chciałem uchronić się przed jakąś bombą  czy innym osłabnięciem. 

Nie myliłem się. Tak właściwe na ostaniach rundach tylko jedna osoba mnie wyprzedziła, jednak nie byłem już w stanie nawiązać walki. 

Po 10 rundach, bez dubla, skończyłem wyścig. Strasznie zmęczony, z piekącymi nogami, ale zadowolony. Cel został osiągnięty - przepalenie i odmulenie nogi. Jak potem się okazało, zająłem 12 miejsce OPEN. 


Czy jestem zadowolony? Szczerze wam powiem, że mam mieszane uczucia. Z jednej strony XC to nie jest moja docelowa dyscyplina, jednak spodziewałem się trochę innego wyścigu w moim wykonaniu. Z drugiej strony, to był pierwszy wyścig w sezonie, który rządzi się swoimi prawami i 12 miejsce nie jest aż takie złe. 
Największym minusem było chyba spóźnienie się na start. Pozostaje tylko gdybać jak wyścig by się potoczył, gdybym był dobrze ustawiony. Trudno. Nauczka na przyszłość.

Największy plus? Anka. Po prostu jak jeździ ten rower to jest nie do ogarnięcia. W każdym punkcie trasy czułem się świetnie na mojej nowej maszynie. I na ostrych sztajfach, przy stawaniu w pedały, na skrętach i przede wszystkim na szybkich, dziurawych zjazdach. 


Na wyścigach jeszcze potrzebuje trochę szlifów formy, w pisaniu relacji chyba też. 


Spokojnie, mam jeszcze dużo czasu, żeby poprawić się na tych dwóch płaszczyznach. :)


Tomek-MTB

P.S Fotki zrobione przez mojego brata - Wojtka ;)

sobota, 22 marca 2014

Anka - mój nowy ścigant

Hey!
Dziś czas na pewną prezentację. Musicie w końcu poznać Ankę!

Anka, to mój nowy ścigant! Będzie mi towarzyszyła na wyścigach w tym roku i (mam nadzieję) kolejnych sezonach. Jestem jej drugim właścicielem. Jest już przyzwyczajona do szybkiej jazdy i coś mi się zdaje, że pod moją nogą nie zapomni jak to jest.


Ale skąd się wzięła to dziwaczne imię Anka? Szczerze wam powiem, że nie wiem skąd. Jak tylko ją zobaczyłem, to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Potem stwierdziłem, że rower do ścigania trzeba jakoś inaczej nazwać, ale im dłużej próbowałem wymyślić coś innego, tym bardziej Anka tłukła mi w głowie. Więc zostało.

Na Ance dziś już trenowałem i muszę powiedzieć... że brak mi słów. Genialna sprawa. Nie dość, że przesiadka na lepsze, większe koła, to jeszcze na lżejszy rower. Pod górkę idzie jak dzik w żołędzie, na zjazdach jest stabilna i spokojna jak tafla na jeziorze w bezwietrzny dzień. Po prostu cud malina.
No i jak wygląda..! Po prostu piękny rower. Przynajmniej dla mnie. I myślę, że dla dużej części czytelników też.

Teraz godzi się podać z czego zbudowana jest Anka. Proszę bardzo:

Rama - MBike Barracuda SLR 20" carbon
Widelec - Rock Shox SID XX 29"
Hamulec przedni - Avid X0
Hamulec tylny - Avid X0
Kaseta - SRAM PG1070
Łańcuch - SRAM PG1071
Korby - SRAM X0 175mm 26/39
Przerzutka przednia - SRAM 2x10
Przerzutka tylna - SRAM X0 10s
Manetki - SRAM X0 Grip Shift
Kierownica - Truvativ Noir T30 680mm carbon
Pedały - Shimano XT
Siodło - Fizik Tundra
Sztyca - PRO XCR 400mm carbon
Mostek - Ritchey WCS
Opona przednia - Maxxis Ikon 29x2,1 EXC / Rubena Scylla 29x2.25 / Geax Saguaro 29x2.2
Opona tylna - S-Works TheCaptian 29x2.0 / Rubena Scylla 29x2.25 / Geax Saguaro 29x2.2
Rogi - Ritchey WCS
Koszyk na bidon - MBike
Zaciski kół - Novatec 
Koło przednie
   -Piasta - Novatec SB-711
   -Obręcz - ZTR Crest 29er
   -Szprychy - Pillar TB2016
   -Nyple - Alu
   -Opaska - FRM
Koło tylne
   -Piasta - Novatec SB-712
   -Obręcz - ZTR Crest 29er
   -Szprychy - Pillar TB 2016
   -Nyple - Alu
   -Opaska - FRM
I do tego oczywiście kilka zdjęć. A oglądajcie i zakochujcie się w Ance. 









Dobra. Dosyć tego dobrego. Już się napatrzyliście. :)

Tomek :)

P.S Zapomniałbym! Wszystkie fotki zrobione przez brata - Wojtka. Będzie w tym roku jeździł trochę ze mną na zawody i próbował do nas strzelać. 


piątek, 21 marca 2014

Ktoś, kto wspiera kolarstwo.

Dziś trochę inaczej. Inaczej, ale mam nadzieję, że nie gorzej.

Wiecie jakie to uczucie, kiedy ktoś docenia Twoje wysiłki i kiedy ktoś stwierdza, że może nawet mógłby Ci pomóc w tych wysiłkach? Ja wiem. Budujące. Nawet bardzo.

Ale o czym w ogóle mowa? Już spieszę z wyjaśnieniami.
Otóż pewna firma, związana z kolarstwem, stwierdziła, że wesprze młodych zawodników. Nie napisali do najlepszych zawodników w Polsce. Nie stwierdzili, że trzeba dać tym osobom, które zrobią nam największą reklamę. Podbili do młodych ludzi. Bez kontraktów zawodowych i sponsorskich. Bez wyników międzynarodowych. Z punktu widzenia marketingowego - samobój. A jak oni sami o tym piszą?

"Jest coś takiego jak społeczna odpowiedzialność biznesu. Dziś mamy kilku czołowych zawodników, ale oni nie będą wieczni. Musimy nie oglądając się za bardzo na pieniądze, wspierać tych młodych i ambitnych, którzy mają sportowy potencjał, ale brakuje im zaplecza. Stąd pomysł akcji, bo oprócz talentu i ciężkiej pracy potrzebny jest także niezawodny sprzęt."

To są osoby, które wspierają kolarstwo. Nie te, które chcą na nim zarobić poprzez reklamę. I to jest piękne. Wiedzą, że prawdopodobnie im się to nie zwróci, ale nie to dla nich się liczy. Chcą pomóc rozwijać się młodym kolarzom. Piękna sprawa, nie? 

O jakiej firmie mowa? Trezado. Jest to firma produkująca zestawy bezdętkowe i tak się złożyło, że znalazłem się w gronie młodych osób, które mają możliwość współpracy z nimi.


Ja jestem wdzięczny firmie Trezado za pomoc. I teraz powraca moja zasada, która powinna być także Twoją zasadą.
Oni wspierają kolarstwo - ja wspieram ich. 

Do dzieła. 
Wbijamy i klikamy "Lubie to!" na ich profilu.
https://www.facebook.com/Trezado

Odpalamy także stronkę i czytamy co dokładnie robią.
http://trezado.es/

Cały zestaw będę użytkować w wyścigowym rowerze, tak więc jesteście skazani na mój tekst o tym, jak się spisuje. Bardzo mi z tego powodu wesoło!

Pozdrawiam
Tomek :)

środa, 12 marca 2014

Wiosna. Kolarska wiosna.

"Jak jest zima, to musi być zimno."
Gówno prawda.

Jadąc dziś tramwajem słyszałem rozmowę dwóch dziewczyn. Rozmawiały o pogodzie i jedna narzekała, że tak niby słońce świeci, ale zimno strasznie jest. Gdy to usłyszałem zrobiłem wielkie (jak koła 29era) ze zdziwienia oczy. Miałem ochotę podejść do dziewczyn i wytłumaczyć coś.
Jeśli twierdzisz, że jest zimno, to tylko gdy wrócisz do domu otwórz zamrażalnik i wsadź tam swój łeb. Na 10 minut. W zamrażalniku powinieneś/powinnaś mieć temperaturę koło -18 st. C, czyli taką jaka mogłaby być teraz na dworze. Bo jest zima. Jak już wyciągniesz łeb z zamrażalnika to wyjdź na balkon/dwór. Nadal zimno na dworze? Jeśli tak, to powtórz czynność kilka razy.

Tak więc jak już stwierdziliśmy, że na dworze panuje niesamowity upał to możemy stwierdzić, że mamy wiosnę. A co to znaczy dla kolarzy?


1. Wszyscy trenują.
Gdzie nie spojrzę, to ludzie na rowerach. Kolarze szczególnie. Wszyscy odwalają tempówki, interwały, podjazdy, sprinty, zrywy, ataki. Jasny gwint! Cała masa ludzi wejdzie w sezon z taką formą, że aż strach się bać. Już widzę, jak na starcie we Wrocku spłynę od razu do ostatniego sektora i będę próbował nadążyć za ludźmi z dziećmi w fotelikach, czy innych przyczepkach.



2. Wszyscy składają nowe maszyny
Co się nie zagada do kolarza, to chwali się, że właśnie kończy składanie nowej maszyny, albo że złożył właśnie szybkiego ściganta. Wiosna przyszła i wszyscy chcą testować, sprawdzać, ustawiać pozycje... Będzie forma, bo wiosna. Będzie sprzęt, bo wiosna... Cholera. Chyba kupię sobie jakiś silniczek do mojego roweru, żeby nadążyć chociaż za tymi z przyczepkami.





3. Wszyscy ogolili łydy.
To jest chyba pierwsza oznaka wiosny. Nie tam jakieś gęsi, czy przebiśniegi. To jest lepsza prognoza niż u jakiegoś bacy czy innej pogodynki. Jak kolarz goli łydę, to znaczy, że idzie wiosna.

4.  Znaczący wzrost bankructw
Ale kogo? Oczywiście firm organizujących zgrupowania. Dobra, z tymi bankructwami to przesadziłem, ale szczerze im współczuje takiej pogody, bo po co ruszać tyłek z Polski do jakiś tam Calpów czy innych Majorków, skoro pogoda nas rozpieszcza? No nie ma po co. Chyba, że masz za dużo kasy. To jedź strzelić sobie fotkę z Szymkiem. Droga wolna. Więcej miejsca na Polskich szosach dla nas.

5. Każdy liczy dni do startów
Do pierwszych startów zostało.. No własnie. Każdy to liczy i z dnia na dzień zwiększa ilość tempówek które musi wykonać na kolejnym treningu. Wszyscy się rejestrują, rezerwują numery, zapisują, wpłacają i snują już taktyki na pierwsze wyścigi.

Dobra, kończę.
Trzeba ogolić łydę, bo dziś podczas treningu na podjazdach spotkałem kumpla i trochę wstyd. A poza tym za niecałe 3 tygodnie starty na mojej nowej maszynie. Tak. Wpisuje się w kanon typowego wiosennego kolarza.

środa, 26 lutego 2014

Co? Gdzie i kiedy? Jak? - 2014

Miesiąc. A dokładniej miesiąc i kilka dni. Do czego? Jak to, do czego? Do pierwszego startu! W takim wypadku wypadałoby przedstawić moje plany na zbliżający się sezon, prawda?


Co?

Wzorem dwóch ubiegłych lat trzonem mojego sezonu będą maratony MTB. Na nich czuje się dobrze, predyspozycje długodystansowca mam, więc dalej chciałbym się rozwijać w tym kierunku. A jakie dokładnie maratony? Uwielbiam ścigać się w górach, więc wybór padł na Bike Maraton  i MTB Marathon. Oba cykle na dysansie GIGA. Dodatkowo jeśli terminy pozwolą pojadę kilka wyścigów Kaczmarka oraz kilka wyścigów XC ( w tym postaram się wystartować na Akademickich Mistrzostwach Polski).
Jeśli zaś chodzi o drużynę, to nadal będę reprezentować Colex Racing Team. Współpraca ze sponsorem układa się bardzo dobrze, udało się wynegocjować lepsze warunki niż w zeszłym roku i wygląda na to, że będę mógł się w 100% skupić na ściganiu, nie martwiąc się o finanse. 


Gdzie i kiedy?


30.03 - Kujawia XC - Myślęcinek/Fordon
06.04 - Thule Cup - Wągrowiec
13.04 - Bike Maraton - Wrocław
27.04 - MTB Marathon  - Murowana Goślina
10.05 - MTB Marathon  - Złoty Stok
16-18.05 - Akademickie Mistrzostwa Polski XCO - Jelenia Góra
24.05 - Bike Maraton  - Wałbrzych
25.05 - MTB Marathon  - Karpacz
31.05 - Polkowicki Bike Maraton  - Polkowice
07.06 - Bike Maraton  - Wisła
15.06 - Kaczmarek MTB - Kargowa
28.06 - Bike Maraton  - Myślenice
19.07 - Bike Maraton  - Bielawa
26.07 - MTB Marathon - Stronie Śląskie
03.08 - Thule Cup - Kleczew
16.08 - Bike Maraton  - Szklarska Poręba
06.09 - Bike Maraton - Wieluń
13.09 - MTB Marathon  - Piwniczna Zdrój
20.09 - Bike Maraton  - Polanica Zdrój
04.14 - MTB Marathon  - Istebna

Jak? 

Szybko!


Warto byłoby w tym miejscu jeszcze dodać coś o celach na najbliższy sezon.. Głównym celem jest ukończenie dwóch generalek - BM i MTB Marathon. Obie chciałbym ukończyć przynajmniej w 10 w swojej kategorii. W zeszłym roku byłem 9 i 11, więc w tym roku mam nadzieję na troszeczkę lepszy wynik.
Poza tym chciałbym w tym roku pokazać nie tylko w generalkach, ale także na pojedynczych wyścigach. Będę starał się wspinać w klasyfikacji OPEN jak najwyżej mi się tylko uda. 

Tak więc co z tym fantem zrobić? Trzeba się wziąć teraz ostro do roboty i dokończyć dzieła przygotować do sezonu! :)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Budujcie Ani pomniki, bo mamy konkursu WYNIKI!


Konkurs, konkurs i po konkursie. 
Tak to pokrótce można ująć. Ale jestem wam winny jeszcze informacje kto wygrał, prawda? 
No to kalendarz wygrywa mój brat. Dziękuję, dobranoc. 

Niestety nie ma tak łatwo. Chciałem ładnie ustawić konkurs, powiesić sobie kalendarz w pokoju i cieszyć się z tego jakim to jestem liskiem chytruskiem, jednak Ania (nie, nie mój nowy rower), która podarowała kalendarz stwierdziła, że tak właściwie moglibyśmy się spotkać i zrobić losowanie z prawdziwego zdarzenia. I cały plan wziął w łeb. 

Tak więc wraz z tą, która popełniła kalendarz, wybraliśmy się na miasto w celu poszukiwania miejsca, gdzie możemy spokojnie usiąść i załatwić wszystkie formalności. Stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy powiązani z kolarstwem, to możemy skoczyć na coffe-cocoa brejka i  wstąpiliśmy do przyjemnej kawiarni. Kij z tym, że nie mieliśmy treningu, żeby robić tego "brejka", ale trzeba się lansować, nie?
Usadowiliśmy się w kawiarence, wycięliśmy wasze, drodzy konkursowicze, nazwiska, wrzuciliśmy je do opakowania do przechowywania żywności i zabraliśmy się za losowanie. 


Ale zanim wylosowaliśmy kogokolwiek, to Ania, stwierdziła, że zrobi mnie w konia i nie da mi kalendarza do konkursu. Dała dwa. Bo ma dobre serce. Klękajcie narody.

Po oświadczeniu Ani przyszedł czas na losowanie. Przyznam się wam, że chciałem ją zdyskryminować i zaproponowałem, żeby to ona pierwsza losowała. Ale Ania nie daje się dyskryminować  i powiedziała, że to ja mam pierwszy wyciągnąć karteczkę, a jako, że nie jestem konfliktowym facetem i nie chciałem wchodzić w dyskusje dotyczące pierwszeństwa i innych dżęderów zacząłem losować. Po dwudziestu minutach Ania powiedziała, że wystarczy tego mieszania i czas wyciągnąć karteczkę. Wykonałem polecenie (bo konfliktowym facetem nie jestem). A oto efekt:


Jakby ktoś się przestraszył tej mordki z góry i szybko przewinął tekst  w dół, to napiszę, że pierwszy kalendarz wygrał Konrad Baliński!

Potem przyszła kolej na Anię, której mieszanie losów poszło szybciej i już po chwili wyciągnęła karteczkę z nazwiskiem... 



Jakby ktoś nie mógł oderwać wzroku od Ani i nawet nie zauważył karteczki, to tylko dodam, że drugi kalendarz wygrał Arkadiusz Broda!
I takim to sposobem możemy oficjalnie zakończyć nasz konkurs.

Ale chwila, chwila. Przecież jeszcze coś obiecaliśmy. No to słowa dotrzymujemy. Dla wszystkich uczestników konkursu, którzy poprawnie odpowiedzieli na pytanie (a była tylko jedna osoba, która się pomyliła. Jeszcze w Skaj i Omega Farmie nie jeżdżę  - pozdrowienia dla Kuby Kędziory :) ) mogą kupić kalendarz za 10 ziko. Dyszkę. Mieszka. 10 złotych. Dotarło? To tyle co nic! 
Więc jeśli nie udało Ci się wygrać, to spraw sobie nagrodę pocieszenia, napisz do Ani powiedz, że startowałeś/startowałaś w konkursie i kup se kalendarza!
Możecie pisać pod ten adres: annaolszanska1@gmail.com

Dobra. To chyba już wszystko. Dzięki, że wystartowaliście, gratuluje tym, którzy wygrali  i czekajcie na kolejne konkursy! :)


Pozdrawiają
Tomek i Ania