wtorek, 15 kwietnia 2014

Bike Maraton - Miękinia - pierwsze GIGA w sezonie

Było chłodno. To głównie czułem, gdy stałem w sektorze startowym. Już od 40 minut. Nie dlatego, że ustawiłem się w pierwszej linii i miałem zamiar atakować od początku. Bo ani nie stałem wysoko, ani nic nie zamierzałem. Wręcz przeciwnie. Stałem już 40 minut, bo przesunęli start o 15 minut, potem o kolejny kwadrans. Co jak co, ale to nie jest dobra sytuacja dla startujących. Staliśmy, marzliśmy, głodnieliśmy. No co zrobić.
Na szczęście na półgodzinnym przesunięciu się skończyło i o 11:30 ruszył pierwszy sektor na trasę szybkiego wyścigu w Miękini - inauguracyjnej edycji Bike Maratonu 2014. Ale ja jeszcze nie ruszyłem. Miałem drugi sektor i musiałem wraz z kolegami odczekać kolejne 2 minuty, po których puścili nas na trasę. 
Miałem do pokonania blisko 80km szybkiego wyścigu. Spodziewałem się płaskiej i szybkiej trasy... i osłabnięcia po pierwszych 15 minutach jazdy. Byłem bowiem po prawie tygodniowej chorobie i od poprzedniego wyścigu nie ruszyłem tyłka z łóżka na żaden trening. Można więc powiedzieć, że byłem świeży. Świeży i osłabiony. Tak przynajmniej mi się zdawało. 
Od początku starałem się przebijać. Ostatnie dwa starty w XC odmuliły trochę nogę i przygotowały do szybkich startów, więc w Miękini ładnie to wyszło. Wszędzie pełno ludzi, ciężko się połapać, wszyscy idą łokieć w łokieć. I tak przez pierwsze kilka kilometrów wyścigu. Wraz z Damianem z teamu Volkswagena przebijamy się i wyprzedzamy kolejne osoby, żeby po kilku kilometrach stworzyć dosyć pokaźną grupę, która z każdym kilometrem uszczuplała się o kolejne osoby. Za moją przyczyną również.


Dopiero po kilku mocnych zmianach zostaliśmy w kilka osób i przez jakiś czas jechaliśmy razem. Trasa - jak się spodziewałem - szybka i bardzo prosta. W sam raz na początek sezonu. 
Szczerze mówiąc spodziewałem się zupełnie innej jazdy w moim wykonaniu. Myślałem, że od początku będę odpadać i zostawać w tyle, a tutaj taka niespodzianka. Jechałem mocno i jechałem swoje. A jak robiło się lekko pod górkę - to dopiero wtedy czułem moc. Kilka razy zrobiłem mocniejszy zaciąg właśnie na jakimś małym pagórku i albo urywałem grupę, albo bardzo mocno naciągałem. Dwa razy poczekałem na Damiana i współpracowników, jednak przed kolejnym podjazdem, gdzie zobaczyłem grupkę przed nami postanowiłem pójść mocniej. Urwałem poprzednią, doszedłem kolejną. Z dużą łatwością. Chwilę pojechałem w grupce i na kolejnym podjeździe znów to samo. 
I tym oto sposobem doszedłem do samotnie jadącej Iwony Kurczab, która zawisła między dwiema grupami. Szybko zarzuciłem pomysł, żeby usiadła na koło i zabrałem się za mocny zaciąg. Starałem się bardzo, ponieważ przed sobą widziałem kilkuosobową grupę z Tomkiem Jakubowskim i Wackiem Szwarcem. Wiedziałem, że to są solidni zawodnicy, z którymi można ładnie pojechać, więc zaginka do kierownicy i gonimy ile sił w nogach. 
Przede mną wyrósł mały pagórek, na którym postanowiłem pójść ile fabryka dała. Spodziewałem się, że skończy się to urwaniem Iwony, jednak wiedziałem, że tylko na pagórkach mogę mocno skrócić dystans. I tak też się stało, więc na płaskim mocno dokręciłem i gdy już dochodziłem do upatrzonej grupki, nagle trasa skręciła w prawo, zawodnicy przede mną się zamotali, pozsiadali z rowerów, a ja szybko zredukowałem i krótki podjeździk wyjechałem zostawiając i Tomka, i Wacka za sobą. Czyli zanim ich jeszcze doszedłem, to już byłem przed nimi i podążałem za zawodnikiem na Canyonie robiąc dużą przewagę nad moją "docelową" grupą.  

To jest właśnie moment, gdzie dogoniłem i od razu zostawiłem grupkę Tomka i Wacka
Potem zaczęła się mocna jazda wraz z wyżej wymienionym zawodnikiem na Canyonie i po jakimś czasie również Piotrem Berdzikiem, którego dogoniliśmy. Jechaliśmy ze sobą przez długi czas, mocno pracowaliśmy, a ja o dziwo, czułem się bardzo dobrze. Tak jakbym zupełnie dobrze przepracował zimę (chociaż ciągle mam wrażenie, że tak nie było) i jakby choroba nic po sobie nie zostawiła.
Trasa ciągle prowadziła szerokimi drogami, bez większych trudności technicznych i fizycznych.

Zmiana nastąpiła dopiero koło 30km, gdzie wjechaliśmy na singla. Trzymałem się z przodu, na drugiej pozycji, jednak zaczęły się górki i falowania, więc stwierdziłem, że mogę nadać mocniejsze tempo. Po chwili zorientowałem się, że jesteśmy na dłuższej sekcji a'la XC wokół Starej Cegielni. Moje mocniejsze tempo spowodowało, że po chwili dogoniliśmy Romka Badure, a chwilę później, po kilku podjazdach zostałem sam. Stwierdziłem jednak, że grupka przy niskich prędkościach na singlach nie jest potrzebna, więc jechałem swoje dalej ciągle zwiększając przewagę nad grupą, aż do momentu, gdy ich zupełnie zgubiłem.
Doszedłem natomiast Gerarda Wlekłego i po technicznych sekcjach razem ruszyliśmy na kolejne płaskie kilometry trasy. 


Do końca pierwszej rundy niewiele się działo, oprócz tego, że dogoniliśmy kilka osób i stworzyła się z tego 5cio osobowa grupa. Gerard w pewnym momencie nam odjechał, ale zostali jeszcze zawodnicy z MEGA, którzy nagle się zorientowali, że zaraz kończą wyścig i zabrali się do dawania mocnych zmian.
Zaraz po rozjeździe MEGA/GIGA na 52km zostałem na trasie sam z zawodnikiem z Bielawy na rowerze Treka. Ustaliliśmy szybko, że trzeba trochę  razem popracować i zaczęliśmy wspólną jazdę. Na płaskim chłopak miał niesamowite pociągnięcie - coś, czego mi brakuje - więc zmiany były mocne. Na tyle, że na asfaltowym odcinku kolegę złapał mocny skurcz. Zwolniłem trochę i czekałem co się wydarzy, jednak powiedział mi, że mam jechać sam. Wyścig to wyścig, więc pojechałem.

Samotna jazda na płaskim wyścigu jest męcząca, ale nie miałem zbytnio innej alternatywy. Starałem się utrzymywać mocne tempo, lecz na tyle ostrożne, żebym mógł nim dojechać samotnie do mety. Z ulgą dotarłem do długiej sekcji XC, gdzie można było odpuścić korby na kilkusekundowe zjazdy i złapać trochę oddechu. Doszedłem tam też Rafała Łukawskiego, który nieszczęśliwie złapał laczka. Pytając się, szybko zorientowałem się, że przede mną nikogo nie ma, więc mordercza gonitwa w poszukiwaniu jakiś współtowarzyszy jazdy będzie głupim pomysłem. 

Dobre kilka kilometrów po wyjechaniu z sekcji wokół Starej Cegielni zobaczyłem za sobą kolegę na białym Treku. Mówiłem, że ma pociągnięcie, skoro mimo musu zatrzymania się naszedł mnie po kilkunastu kilometrach. Od tej pory zaczęła się nasza wspólna jazda do mety.
Nic się nie działo. No może oprócz tego, że bardzo osłabłem. Nie było to osłabnięcie energetyczne, tylko takie ogólne. Myślę, że właśnie na to mogła mieć wpływ moja choroba.
Na szczęście kolega jechał na granicy skurczów, więc urywać to mnie nie urywał. Dawałem zmiany na tyle ile mogłem. Cieszyłem się, że co jakiś czas mogę odsapnąć na kole. 


Moje siły powoli się kończyły. Na jakieś 5km do mety odpadłem od kolarza z Bielawy i ostatnie kilometry przemierzałem sam. Chciałem już puścić korby i dotoczyć się powoli do mety, jednak sam siebie w środku dopingowałem i starałem się kręcić coraz mocniej.
Ten typ jazdy można rzeczywiście określić mianem "jazdy w trupa", bo mimo świadomości, że zaraz po wyścigu trzeba rozkręcić nogę, aby pozbyć się mleczanu, to po przekroczeniu mety jedyne co zrobiłem to zsiadłem... a raczej spadłem z roweru i na granicy świadomości leżałem sobie na trawce. Dopiero po jakiejś chwili zorientowałem się, że ktoś coś do mnie mówi. Tym ktosiem okazał się Tomek Jakubowski. Pomógł mi wstać. Pogadaliśmy chwileczkę, a ja używając roweru jako podpórki dotarłem do bufetu i zacząłem powysiłkową odbudowę glikogenu mięśniowego za pomocą diety wysokowęglowodanowej. Czyli żarłem banany. Potem było już tylko lepiej... 


Czas na małe podsumowanie. Wyścig ukończyłem z czasem 3h i 27 minut, co dało mi 25 miejsce OPEN i 13 w kategorii M2. Czy jestem zadowolony? Trudno powiedzieć. Raczej tak. Szczególnie biorąc pod uwagę co moją chorobę, która  wniewiadomowjakimstopniu wpłynęła na moją dyspozycję. Z drugiej jednak strony chciałbym w tym sezonie jechać trochę wyżej niż po 25 miejsce... Ale jeszcze tyyyle szans przede mną.
Bardzo cieszy mnie fakt, że dużo nadrabiałem na podjeździkach i jakiś małych hopkach. Z niecierpliwością czekam na wyścigi w górach. Dopiero one pokażą w jakiej rzeczywiście jestem formie. Ale na to trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.
Generalnie cieszę się, że wyścig ukończyłem - takie było założenie. Teraz tylko pracować jeszcze więcej i mocniej, żeby wspinać się na tych wszystkich listach wyników...

Pozdro! 
Tomek-MTB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz