czwartek, 16 października 2014

Podsumowanie sezonu... czyli jak to w tym 2014 roku było...

Mimo licznych spekulacji w mediach okazuje się jednak, że Tomek-MTB, który nie dawał oznak życia przez ostatni miesiąc, nie został pożarty przez żarłoczne bestie seminaryjnych lochów i jakimś cudem przeżył. 
W takim wypadku, znajdując chwilkę czasu postanowił on napisać kilka słów o swoim sezonie 2014.

Sezon 2014 zaczął się dla mnie w listopadzie... 2013 roku. Wiadomo, baza, siłownia, tleny i inne bzdety.
Cała zima przebiegła bez większych komplikacji i już pod koniec marca postanowiłem zacząć startować. Od początku były to dwa starty na wyścigach XC. Wpierw w ostatni weekend marca w Bydgoszczy na Kujawia XC, gdzie w mocnej stawce zająłem 12 miejsce, a tydzień później na Thule Cup w Wągrowcu, gdzie uplasowałem się też zaraz za pierwszą dziesiątką. Wiadoma sprawa, lekko ponad godzinne wyścigi to nie moja broszka, więc tym bardziej byłem zadowolony z rezultatów, a same starty potraktowałem jako solidny trening przed kolejnymi, już ważniejszymi startami.

Jeszcze w marcu zmierzyłem się z dwoma inauguracyjnymi imprezami moich dwóch docelowych cyklów maratonów: Bike Maraton i MTB Marathon. Na początek BM w Miekkini, gdzie zająłem 25 miejsce OPEN. Powiedzmy szczerze... szczyt moich marzeń to nie był...  Wiedziałem, że moja forma po zimie jest w dobrym miejscu, jednak potrzebowałem czegoś, a raczej kogoś, kto mi pomoże na tym podłożu zbudować lepsze rezultaty... Postanowiłem uderzyć do Bogdana Czarnoty, który mimo, że nie przepracował ze mną zimy podjął się kierowania moimi treningami... A na efekty nie trzeba było czekać długo. Zupełnie zmieniony tydzień treningowy, więcej odpoczynku, mniej katowania organizmu... to musiało zadziałać.  Murowana Goślina to przemyślana jazda co zaowocowało 12 miejscem OPEN i 4 w kategorii... Pierwszy raz na dekoracji w M2. Dobry prognostyk.



W końcu jednak ruszyłem w góry. Dwa pierwsze starty to dwie bardzo trudne Golony... W Złotym Stoku i w Karpaczu... niestety obie trochę pechowe z powodów sprzętowych i zdrowotnych, ale przejechane i zaliczone... Nie podłamywałem się tym, szczególnie, że czułem, że szczyt formy w końcu kiedyś musi się pojawić.

Kolejny start to coś, co rzadko mi się zdarza... start na dystansie MINI w Polkowicach, gdzie po na prawdę jeździe w trupa dojechałem 3 OPEN. Co prawda nie mój dystans, ale pierwsze podium OPEN w życiu zaliczyłem... Nic tylko się cieszyć.


Potem nastąpiło coś, co nazywa się... szczytem formy. Wpierw Bike Maraton w Wiśle, gdzie po bardzo wyrównanej jeździe zająłem 13 miejsce OPEN... czułem jednak, że potrzeba mi jeszcze ostatnich szlifów.. Wybrałem się więc w góry, gdzie trenowałem przez ponad tydzień, a następnie udałem się na kolejny Bike Maraton. Tym razem w Myślenicach. To co tam czułem pod nogą i co mówiła mi głowa jest... nie do opisania. Pierwszy raz w życiu, poczułem, że jestem na prawdę mocny. No i zaowocowało wynikiem... 4 miejsce OPEN, na bardzo trudnej, wymagającej trasie to nie byle co. :)


Złapałem trochę oddechu i w drugiej połowie lipca wystartowałem w kolejnych wyścigach. W Bielawie naszła mnie chęć na bombowanie (bomba goniła bombę). Ważne jest, że ukończyłem. Tydzień później Stronie Śląskie od Golonki... Trasa górska, ale nie zabójcza... Poczułem się o wiele, wiele lepiej i pojechałem bardzo przyzwoity wyścig - 9 miejsce OPEN, 4 w kategorii.


A potem moja forma zaczęła tak szaleć, że stwierdziłem, że mi, prostemu chłopakowi z Poznania, nie można tak po prostu wygrywać wszystkich wyścigów jak leci i w pokorze postanowiłem zakończyć moją karierę... Dobra, może tak akurat nie było. Naj(nie)zwyczajniej  w świecie, odczytując powołanie, postanowiłem skierować się ku kapłaństwu i pójść do seminarium. Kolarstwo troszkę spłynęło na drugi plan, w sierpniu już powoli zacząłem robić roztrenowanie. Mimo tego wystartowałem jeszcze w dwóch wyścigach - w Wałczu, gdzie zaliczyłem pierwszego (i ostatniego) DNF-u w sezonie, ponieważ złamałem Ance serce... w sensie ramę mojemu startowemu rowerowi. Potem jeszcze stanąłem na starcie w Poznaniu, ale nawet nie zdołałem przejechać dystansu GIGA... I tak oto skończyłem swój ostatni sezon... 



Napomknąć można jeszcze, że w klasyfikacji generalnej MTB Marathonu, udało mi się zająć ostatecznie 6 miejsce, co z racji mojej abstynencji na ostatnich startach było miłym zaskoczeniem. :)


No i jako, że wygląda to na mój ostatni sezon, chciałem napisać kilka słów podziękowań. 


Przede wszystkim całej ekipie treningowo-wyścigowej z Poznania. Za wszystkie zimowe tleny, za wspólne
wyjazdy, motywowanie do roboty, wspieranie w jakiś słabszych momentach, tworzenie fantastycznej atmosfery. Nie chciałbym nikogo pominąć, ale wymienię kilka osób. Szczególnie z tej ekipy dziękuję Tomkowi Czerniakowi, Tomkowi i Jasiowi Zozulińskim, Rafałowi Łukawskiemu, Jarkowi Skrzypczakowi, Tomkowi Jakubowskiemu, Michałowi Kachelowi, Wojtkowi Polcynowi, Jonkowi, Kubie Klimkiewiczowi, Kubie Kędziorze, Krzychowi Andrzejewskiemu, Piotrkowi Majerowi, Mateuszowi Lewandowskiemu, Pawłowi Maćkowiakowi, Arkowi Brodzie... Bez was skończyłbym pewnie trenowanie po kilku tygodniach...

Szczególnie z tej ekipy chciałem podziękować dwóm osobom. 

Tomkowi Czerniakowi... za dobre kilka lat wspólnych treningów, wyjazdów, motywowania do pracy, wspólnych oczekiwań w sektorze startowym, wspólnej zdrowej rywalizacji na trasie i niekiedy wspólnych wyjść na podium... Dobrze było mieć takiego kompana w drużynie jak Ty. :)

I oczywiście osobie, bez której pewnie nigdy bym się w tym nie odnalazł - Rafałowi Łukawskiemu. Obdarzył mnie zaufaniem, wciągnął do drużyny, przekazał podstawowe tajniki treningu, podpowiadał, zawoził na wyścigi, organizował całe wyjazdy... Po prostu dzięki. :)


No i jeszcze trzem osobom, które wspierały mnie w tym roku... Grzegorzowi Jóźwiakowi i jego sklepowi Colex-rowery.pl - za sponsorowanie wyjazdów, startów, stworzenie dobrej drużyny. Michałowi Świderskiemu i biketires.pl za zadbanie o ogumienie w tym sezonie, oraz Bogdanowi Czarnocie, za, bądź co bądź krótki, ale jakże owocny czas współpracy. :)


A co u mnie słychać? Pewnie nie chcecie słuchać smętów jak to ciężko mi bez kolarstwa, że od ponad miesiąca nie jeździłem,  więc nie będę o tym pisał. Powiem wam tylko, że tutaj w seminarium jest pięknie, co nie oznacza, że lekko. Nudzić to się nie nudzę, czasu wolnego za wiele nie mam, ale jakoś powoli w to wchodzę... 

Nie myślcie jednak, że wam tak po prostu odpuszczę. Wpadnę kiedyś do was na jakiś trening i jeszcze sobie pogadamy. :)


Trzymajcie się tam i nie szalejcie na tych tlenowych rundach zbytnio :)
Tomek :)

2 komentarze:

  1. Dzięki za tych kilka słów. :) Myślę, że jeszcze będziemy mieli okazję się ze sobą pościgać. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę, że na dobre skończyles ze ściganiem. Ja też tak kończyłem kilka razyi tak naprawdę wróciłem, może nie na taka skalę, ale jeżdżę. Wyniki już nie są tak ważne jak frajda..

    OdpowiedzUsuń