niedziela, 10 czerwca 2012

Bike Maraton - Piechowice 2012

     No i tak jak tydzień temu zapowiadałem, wczoraj ścigałem się w kolejnym wyścigu z cyklu Bike Maraton. Tym razem na Dolnym Śląsku - w Piechowicach. Trasa miała być zmieniona w porównaniu do zeszłego roku, czekało na mnie 76km ścigania po górzystej trasie, liczącej 2200m przewyższeń. Zapowiadało się baardzo ciekawie, jednak rzeczywistość okazała się o wiele ciekawsza niż przypuszczałem..
     Cała historia zaczęła się dwa dni temu (piątek) kiedy to o 13:30 zebraliśmy się pod domem trenera - Rafała Łukawskiego. Tym razem na wyścig mieliśmy jechać w dużym składzie - Rafał, Tomek Czerniak, Michał Przybylak, Roman Sokalski, Maria Sokalska, Emil Trzciński i oczywiście ja. Pogadaliśmy, załadowaliśmy rowery na przyczepkę i ruszyliśmy na południe Polski.

    Trasa trochę się dłużyła, ale było z kim i o czym (rowerach) pogadać, więc nie było też tak źle. Pod koniec trasy zaczął się mecz otwarcia Euro 2012, więc trochę posłuchaliśmy w radiu przy okazji śmiejąc się z komentatora, który bardzo barwnie opisywał sytuację na boisku. Na miejsce noclegu, a dokładniej do Janowic Wielkich, dotarliśmy przed godziną 19. Rozlokowaliśmy się po pokojach, obejrzeliśmy drugą połowę meczu, choć wielkimi fanami uganiania się za piłką nie jesteśmy. Po meczu dojechali do ośrodka jeszcze Jan Zozuliński i Wojtek Rakowski (Doktorek). Skorzystaliśmy z okazji i zaczęliśmy testować po kolei wszystkie rowery. Czy to dwa fulle Państwa Sokalskich, czy 29er Tomka, czy najstarszy rowerek - "Pawlak" na którym ścigał się Emil. Oczywiście potem baaardzo długo wszyscy razem rozmawialiśmy, Rafał licytował amortyzator na allegro przez komórkę, jednak w końcu wszyscy poszli do swoich pokoi i udali się na spoczynek. 
     Następnego dnia, po przebudzeniu, umyciu, spakowaniu ruszyliśmy w 20 kilometrową podróż do Piechowic. Dojechaliśmy do miasteczka około godziny 9:50. Jak zwykle, rozgrzewka, ostatnie sprawdzanie sprzętu, ustawienie w sektorze. Na początku był start honorowy, wszystkich uczestników. Był długi - miał 4 km. Tempo było spokojne, koło 30km/h, jednak dużo osób przebijało się do przodu. Jechałem koło Rafała, na widoku przed sobą miałem Tomka, za mną Pan Jasiu. Po jakimś czasie dojechał do mnie Emil, Jarek i Piotrek z wtorkowych treningów. Jechaliśmy tak koło siebie, aż w końcu nastąpił start ostry. 
     Początkiem trasy był 10km podjazd, który szybko przetasował zawodników. Słabsi zostawali z tyłu, mocniejsi jechali. No i tak się ułożyło, że jechałem koło Jarka i Doktorka. Jak na start tempo było oczywiście ostre od samego początku, ale do wytrzymania. Tętno skoczyło mi tylko do 200 uderzeń na minutę, z czego byłem zadowolony. Po całym podjeździe był bufet, a zaraz potem rozjazd MEGA, GIGA / MINI. Oczywiście jechałem Giga, więc pojechałem prosto, wjeżdżając na singla, który wiódł dalej pod górkę. Utworzyły się małe grupki. Jechałem w jednej z nich, razem z Jarkiem. Na pierwszym krótkim zjeździe Jarek mi trochę odjechał, ktoś mnie przyblokował, a ja już nie chciałem się szarpać i opuściłem kolegę z treningów. Kilkaset metrów dalej, po ciekawym podjeździe z kamieniami, zobaczyłem Jarka stojącego z boku trasy. Złapał laczka... Trochę było mi go szkoda,  ale wyścig to wyścig i pojechałem dalej, wcześniej upewniając się, czy wszystko ma do naprawy. 
     Zaraz potem rozpoczął się pierwszy porządny zjazd. Trudno było mi określić nachylenie, ale bez hamulców nie dałoby rady. Jechałem zaraz za chłopakiem z XC-MTB.info. Płynnie pokonaliśmy zjazd i ostry skręt w lewo. Od tamtego momentu zaczął się prawdziwie trudny wyścig. Single, podjazdy, podjeździki, z trudne i bardzo trudne momenty techniczne. Urwałem kilka osób i jechałem za jakąś dziewczyną z Krossa. Jechało się bardzo fajnie do pewnego trudnego technicznego momentu. Był to singieltrack, co prawda płaski ale bardzo urozmaicony. Pełno korzeni, kamieni. Rower uciekał w każdą stronę. Walczyłem długo, ale dziewczyna mi uciekła... Zdawało mi się, że dobrze jadę technicznie, jednak kolejne osoby na kolejnych zjazdach udowodniły mi, że tak nie jest. W pewnym momencie dogonił mnie Piotrek Majer, klepiąc po plecach i krzycząc "BEREK". Technicznie na wszystkich zjazdach jechał o wiele lepiej, więc mi uciekał. Dystans nadrabiałem i uciekałem mu na podjazdach.. Wymienialiśmy się tak kilka razy, a ja coraz mniej pewnie czułem się na trudniejszych odcinkach trasy.
     Kilkanaście kilometrów dalej na jednym z dłuższych podjazdów dogoniłem Dawida Wieczorkiewicza z UKS "Sportowiec" Piła. Zamieniliśmy kilka słów i pojechałem dalej. Na podjeździe mu odjechałem, na zjeździe znów był przede mną... Czułem się tragicznie i już wtedy wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak. Chwilę później znów dojechał mnie Piotrek, tym razem z jakąś grupką. Usiadłem na koło i tak dojechaliśmy do rozjazdu MEGA/GIGA.
     Na początku drugiej rundy nic za bardzo się nie działo. Na zjazdach zacząłem czuć się coraz pewniej, choć widziałem, że bajki nie ma. Jechałem razem z kolarzem z KKW JAMA WAŁBRZYCH, który często mi odchodził, ale w ostatecznym rozrachunku miałem go na widoku. Byłem już zmęczony, więc wszystkie swoje myśli skupiłem na trasie, nie zapamiętując nic więcej. Zmieniło się to na około 56 kilometrze, kiedy to na zjeździe zobaczyłem jednego z kolarzy Eski. Gdy zbliżyłem się, zobaczyłem, że to Rafał - mój trener. Niestety złapał gumę, ale widziałem już, że kończy swojego "pit-stopa" i spytałem tylko czy dużo tracę do Tomka Czerniaka. Usłyszałem, że odjechał mi stosunkowo daleko. Znaczyło to, że już nie mam szans z nim wygrać, ale nie odpuszczałem. Chciałem jak najlepiej dojechać do mety.
    Po kilku kilometrach na długim zjeździe dogonił mnie trener. Nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie, był wkurzony. Zrównał się ze mną i powiedział, że fatalnie technicznie jadę i muszę w końcu nauczyć się zjeżdżać. Nie zaprzeczałem - jechałem beznadziejnie. Zraz po tym zaczął się podjazd. Ku mojemu zdziwieniu Rafał usiadł mi na kole. Trochę zdopingowało mnie to i zacząłem mocniej jechać. Podjazd był długi, minęliśmy bufet, a podjazd nadal się nie kończył. Cały czas myślałem, czemu Rafał mnie nie wyprzedza. Jest o stokroć mocniejszy i już dawno nie powinno go być koło mnie. W końcu wymyśliłem, że chce po prostu popatrzeć jak zjeżdżam. Chciałem pokazać, że nie jest jeszcze tak źle z moimi zjazdami i  tylko gdy takowy się zaczął puściłem się z góry jak najszybciej. Bałem się, że przy większych prędkościach złapię laczka, albo coś podobnego, na szczęście nic takiego się nie stało. Kilka ostrych zjazdów z kamieniami, korzeniami i znów zaczęły się podjazdy. Tym razem sztywniejsze, na którym nogi dawały znać, że już trzeba kończyć ten wyścig. Skurczy dawno nie miałem, więc stwierdziłem, że nie będę odpuszczał i ciągle cisnąłem mocno.
    Znów zjazdy... Nagle zaczęło pojawiać się coraz więcej fotografów i wszystko wskazywało na to, że zaraz wjedziemy na metę. Przejechaliśmy przez ciemny tunel i wjechaliśmy na metę... Zobaczyłem Tomka, Michała, Pana Romka podjechałem do nich i padłem razem z rowerem na trawę. Wyszedłem z pod roweru, położyłem się i tak leżałem przez kilka minut. Tomek przyniósł mi izotonik, banany. Doszedłem trochę do siebie, wstałem i poszedłem do samochodu.

     Ostateczny rozrachunek maratonu jest dla mnie zadowalający. Długo myślałem, co mogło być powodem mojej słabej dyspozycji technicznej. Oczywiście pewnie brak doświadczenia ze ściganiem w górach, ale doszedłem też do innego wniosku. Ostatnio na dwóch treningach w Poznaniu zaliczyłem dwie przykre "gleby", co prawdopodobnie spowodowało przyblokowanie psychiczne, które wraz z biegiem maratonu mijało. Pierwsza runda była fatalna, druga lepsza, a końcówka prawie dobra. Sam Rafał powiedział, że potem jechałem o wiele lepiej. To może tyle o technice.. Teraz na ruszt siła i wytrzymałość. Tutaj się nie zawiodłem. Wytrzymałem cały wyścig, nawet ostatnie dłuższe podjazdy. Dużo osób wyprzedzałem właśnie na podjazdach, które wczoraj były moją mocną stroną. Kolejnym plusem było to, że nie miałem kryzysów.

     Podsumowując zaś wyniki: Zająłem 37 miejsce OPEN na dystansie GIGA z czasem 03:42:31, co raczej mnie zadowala. W swojej kategorii (M1) ze stratą 9 minut i 6 sekund do Tomka Czerniaka zająłem drugie miejsce. Jest to piąty raz w tym sezonie, kiedy staję na drugim stopniu podium. :)


Dziś relacja wyszła krótsza niż zwykle, co jest spowodowane skupieniem się opisującego podczas wyścigu bardziej na trasie niż na tym co się dzieje dookoła :) Jeśli przeczytałeś/przeczytałaś do końca - gratuluję :)
Kolejne górskie ściganie czeka mnie w Wiśle. Mam nadzieję, że technicznie tam mi lepiej pójdzie. A już za tydzień prawdopodobnie pojadę do Kargowej sprawdzić się na dystansie MINI  - taka odskocznia od rzeczywistości długodystansowca :)

Pozdrawiam
Tomek 

P.S Choć zdjęć z Barlinka nie udało mi się znaleźć, postaram się by te z Piechowic za kilka dni pojawiły się w galerii :)

1 komentarz:

  1. To już drugi wpis, który przeczytałem. Czyli jest postęp. Oczywiście, gratuluję kolejnego podium ;)

    OdpowiedzUsuń