Cześć. :)
Dziś wystartowałem pierwszy raz w życiu w wyścigu z cyklu Kaczmarek Electric MTB i po raz pierwszy powaznie ścigałem się na najkrótszym, 29-cio kilometrowym dystansie MINI. Wszystko z powodu tego, że w tym cyklu Juniorzy (m1) nie mogą jechać na dystans Mega, co jest co najmniej dziwne... Ale zacznijmy od początku: zaczęło się dziś rano, kiedy to o godzinie 8, ruszyliśmy z Poznania razem z Maksem do Kargowej. Jako, że samochód Maksa, "nie lubi wolno jechać", na miejscu byliśmy już koło godziny 9:15, poszedłem do biura zawodów, odebrałem numer, pakiet startowy i pojechałem na rozgrzewkę. Poprzedniej nocy mocno padało, co było doskonale widać. Wszędzie było mokro, ale wielkiego błota nie było. Po mocnej rozgrzewce, wróciłem do samochodu przy okazji spotykając koleżankę z Kargowej. Nie widzieliśmy się dawno, więc trochę postałem i porozmawialiśmy. Kilka minut później ustawiłem się w pierwszym sektorze (taki dostałem po pokazaniu wyników) w drugiej linii. Od samego początku chciałem jechać mocno i aktywnie.
Odliczanie (tym razem od trzech :) ), włączenie pulsometru i jazda! Zaraz po starcie robiło się wąsko, ale udało się stosunkowo dobrze wystartować więc problemów ze zmieszczeniem się nie miałem. Jak można bylo się spodziewać, tempo było bardzo mocne od pierwszych metrów. Trzymałem się czoła peletonu, ale niestety po kilku minutach zaczęły wychodzić na jaw moje słabe starty. Kolejne osoby mnie wyprzedzały, a ja nie mogłem dać z siebie więcej. Trwało to niestety aż 6km. Zaczęły się single, podjazdy, podjeździki... Ogólnie interwały. O dziwo właśnie tam, zacząłem przyspieszać. Noga podawała coraz mocniej i połkałem kolejne osoby. Dogoniłem Tomka Jakubowskiego i urwałem dużą, 15 osobową grupę.
Jechało mi się bardzo dobrze, choć trasa nie należała do najłatwiejszych. Bardzo podobały mi się różnego rodzaju single, zjazdy, podjazdy. W pewnym momencie jechałem za jakimiś dwoma kolarzami i bardzo trudno było mi utrzymać koło.. Bolały mnie nogi, co było dziwne, bo miałem dopiero 15km na liczniku... Spojrzałem na sztycę i zauważyłem, że zjechała głębiej do ramy. Szybko zatrzymałem sie, podniosłem siodło, zakręciłem mocniej zacisk.. W tym momencie śmignęła mi koło nosa ta duża grupa, którą wcześniej urwałem. Szubko wsiadłem na rower i zabrałem się do nadrabiania. Kosztowało mnie to dużo sił, jednak potem z pomocą dwóch Panów z Corrateca, udało się. Jechaliśmy wszyscy razem. Zaczęły się płaskie odcinki trasy i szutrowe drogi. Jechałem na samym końcu i według mojego licznika zaraz miał być rozjazd. Przebijałem się do przodu, co nie było łatwe, przy tak dużych prędkościach.
W końcu dojechaliśmy do rozjazdu Mini/mega i skręciłem w lewo. Zostaliśmy w kilka osób i tempo momentalnie skoczyło do góry. Cztery kilometry do mety i zaczął się prawdziwy wyścig. W pewnym momencie uciekła nam dwójka kolarzy i zostaliśmy chyba w 6 osób. Na kilometr przed metą tempo było już zabójcze, a ja chciałem dobrze rozegrać finisz. Liczy się dla mnie każde miejsce w open. Okazja nadarzyła się na ok. 500 metrów przed linią mety. Cała grupa, dwoma stonami omijała dwie wielkie kałuże. Ja zaryzykowałem, pojechałem środkiem, zafundowałem sobie kąpiel i przy okazji wyprzedziłem 3 osoby. Jechałem na 3 miejscu w grupie, a finisz tuż tuż. Na ostatnich metrach udało się zaatakować i wjechać na metę jako drugi z całej grupy z czasem 1:13:59.
Zaraz potem dostałem batonika, talony na jedzenie i medal, które rozdawała koleżanka. Mimo krótkiego dystansu byłem bardzo zmęczony. Położyłem się na chwilkę i nagle zobaczyłem jak Szymon wjeżdża na metę. Podjechałem i zapytałem, co on tu robi, miał przecież jechać na MEGA. Okazało się, że pomylił się na zjeździe. Stwierdziliśmy, że musimy pojechać na rozjazd i razem z Szymonem, Jakubem Najsem i z jeszcze jednym chłopakiem ruszyliśmy ścieżką rowerową w stronę Babimostu. Trochę pojeździliśmy, wróciliśmy, się przebrałem, umyłem rower, pogadałem ze znajomymi w okolicach mety i razem z Maksem zabraliśmy się do powrotu.
Podsumowując wyścig: Mini to nie jest rzecz dla mnie. Nigdy nie lubiłem żadnych sprintów i teraz przekonałem się, że nic się nie zmieniło. Oczywiście nie żałuję, że pojechałem do Kargowej, bo na pewno był to dobry trening i przy okazji wiem na czym stoję. Startu nie zaliczam do najlepszych, muszę pogadać z trenerem jak poprawić te starty, bo są jednak ważne. Technicznie przełamałem się i było o wiele lepiej niż w Piechowicach. Mimo błota jechało mi się dobrze i na zjazdach głównie to ja wyprzedzałem. Siłowo też dałem radę, o wytrzymałości dużo nie będę pisał, bo ścigałem się tylko godzinę i 15 minut, ale im dłużej wyścig trwał tym lepiej mi się jechało. Po prostu potrzebuję więcej czasu na rozkręcenie się podczas wyścigu. Na giga bym dużo nadrobił, na mini jednak nie było szans.
Jeśli chodzi o wyniki to bardzo się zdziwiłem, gdy podszedłem do tablicy.. Okazało się, że zająłem 24 miejsce OPEN i 8 w kategorii m1. Liczyłem na więcej, ale patrząc na czasy, nie wygląda już to tak strasznie: Zabrakło mi 1 min i 15 sekund do PODIUM, czyli przede mną było bardzo gęsto.
Już za tydzień kolejny wyścig. Tym razem na szczęście mega - w Wyrzysku. Wyścig organizowany przez pana Gogola. Rozmawiałem dziś z panem Kurkiem i wyścig ma być baaardzo ciekawy. Powiedział nawet, że jest to chyba najciekawsza trasa w Wielkopolsce... Już nie mogę się doczekać! :)
Pozdrawiam
Tomek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz