sobota, 31 maja 2014

V Polkowicki Maraton Rowerowy MTB - bez kalkulacji, w trupa i do końca.

Czy Ci ludzie oszaleli?! - to była moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłem, że na dobre pół godziny przed startem w sektorze stało mnóstwo ludzi. Szczerze mówiąc, to chciałem jeszcze robić rozgrzewkę, ale widząc co się dzieje postanowiłem ustawić się jak najwyżej mogę. Tak jak przypuszczałem z przodu sektora stali ludzie nieszczególnie wyglądający na takich, którzy mieliby wygrywać OPEN... No tak, ale jak jest kasa do wygrania na wyścigu, to można było się tego spodziewać. Ustawiłem się i czekałem...

Start w Polkowicach, bo właśnie tam byłem, planowałem już od dłuższego czasu... Miało być klasycznie, czyli na najdłuższym dystansie, jednak na kilka dni przed startem, oglądając listę startową postanowiłem zaszaleć i przepisałem się na dystans MINI. Raz w życiu startowałem na tym dystansie.. i nie wspominam dobrze. Teraz chciałem to przełamać.
Patrząc na trasę wyścigu - czekała mnie jedna mała runda - 10 km, a potem druga, trochę przedłużona - 16km.

Równo o godzinie 13:00 wystartował sektor z dystansu MEGA, a ludzie z MINI rzucili się do przodu i zrobił malutki wyścig do linii startu, który przegrałem i wylądowałem w okolicy 40-50 miejsca. Generalnie do dupy. Z całej ekipy widziałem dwóch pretendentów do wysokich lokat: Pawła Górniaka i Przemka Rozwalkę. Stali na samym przodzie. No cóż. Będę musiał się przebijać.

Kilka minut po dystansie MEGA gwizdnęli i nam. Ruszyliśmy. Tak jak się spodziewałem pełny ogień. P
ierwsza prosta była szeroka, jednak dziurawa. Każdy chciał być wysoko, więc wszyscy szli mocno, a ja starałem się znaleźć jakieś małe luki między nimi i przebijałem się do przodu. Po kilkuset metrach skręciliśmy w lewo i wlecieliśmy na single. Tutaj to zaczęło się moje wyprzedzanie po krzakach. Na pełnym ryzyku. Jakiś kamień w wysokiej trawie i po mnie. 

Volvo MTB Marathon - Karpacz, czyli kamienie, 2:0 i prawie wieczorynka.

fot. Ela Cirocka

Tak trochę rzutem na taśmę, ale stwierdziłem, że brak mojej relacji z tak kultowego wyścigu jakim był i zawsze jest wyścig w Karpaczu byłby dużym błędem. Tak więc siadam na kilka godzin przed rozpoczęciem kolejnego wyścigu i... zaczynamy! 

Karpacz. Golonka. Te dwa słowa powinny mówić same za siebie. Kto był, ten wie. Kto nie był... temu może ten wpis trochę przybliży to, jak wygląda ten wyścig. A zaczął się niepozornie... 

Równo o godzinie 10:00 ruszyliśmy ze stadionu miejskiego w Karpaczu. Jak zwykle wybrałem się na dystans GIGA, więc czekało na mnie koło 80km górskiej trasy i w tym 2800m w pionie... Od początku, jak to zwykle w Karpaczu bywa, ruszyliśmy główną szosą. Tym razem za samochodem. Trzymałem się wysoko, w pierwszej 10 OPEN. Chciałem z pierwszą grupą jechać jak najdłużej. Tym razem nie było to takie trudne, ponieważ  samochód organizatora nie zamierzał przyspieszać. Niektórzy nawet twierdzili, że to przecież tylko Volvo. Nie da rady szybciej jechać. Mimo, że tempo było spokojne, to następowała powolna redukcja grupy od tyłu... 

Dopiero po dobrych kilkunastu minutach Grzesiek w samochodzie mocno przyspieszył i grupa od razu się rozciągnęła. Tomek Czerniak przeskoczył do przodu, ja chwilę przytrzymałem koło, jednak sprawdziłem pulsometr i stwierdziłem, że tak właściwie musiałbym puścić. Więc puściłem. I już troszeczkę spokojniejszym tempem zacząłem podjazd.

wtorek, 20 maja 2014

Dzień z życia

"Dzień z życia" 


Na wykładzie z ekonomii
Siedzę w stanie pół agonii 
I chcę szybko się wydostać
Z salą tą się szybko rozstać

Już me myśli są na dworze
Moja noga już nie może
Swędzi, szczypie i tak czeka
Aż na rower ruszy człeka

Więc gdy kończy się ten wykład 
Wszyscy ze mnie biorą przykład
I czym prędzej w stronę chaty
Biegną tak do tchu utraty

Wszyscy łapią piwo, lody
Lecz nie dla mnie te zawody
Ja owsiankę szybko wchłaniam
Już na nogach się nie słaniam

I zakładam krótkie stroje
Biorę w bidon dwa napoje 
Dziś tak dużo, bo pogoda
Jest tak piękna... to nagroda

Biorę rower i w chwil parę
Jestem wolny - dajcie wiarę
Więc po leśnych pięknych drogach
Gnam tak ile sił mam w nogach

Wiatr we włosach mi buszuje
Wolność wielką w sobie czuję
Jadę gdzie poniosą nogi
Słońce robi upał srogi

Więc tak kręcę godzin kilka
To jest przecież moja siłka
I zmęczony już powoli 
Wracam tylko siłą woli

Po treningu makaronu
Zjadam chyba z pół wagonu
Żeby tak na dzień następny
Zasób sił był już dostępny

Tak wygląda moje życie
Nie mam czasu już na tycie
Trening, trening czasem szkoła
I dostałem już tak fioła

Więc z tej bajki morał znany
i krzyżując wszystkim plany
Wolę robić handel złomem
Niż zostawać ekonomem

poniedziałek, 12 maja 2014

Volvo MTB Marathon 2014 - Złoty Stok. Pierwsze góry, Borówki i generalnie przygody.


Jakoś zawsze tak wychodzi, że przed wyścigami dobrze się wysypiam. Nie wiem od czego to zależy, ale podejrzewam, że mój organizm jest sprytny. Na tyle sprytny, że wie, że musi się wyspać. Inaczej dostanie w kość Chociaż i tak dostanie. Zostawmy to. Po prostu się wysypiam przed wyścigami. 
I tak było i tym razem. Mimo, że (praktycznie jak zawsze) łóżko było za krótkie (nie wspominając o kołdrze) już wyspany pierwszy raz przebudziłem się koło piątej. Padało. I to mocno. Stwierdziłem, że nie będę tak sterczeć i słuchać tego deszczu i znów zapadłem w głęboki sen. 

Dwie godziny później było już zupełnie inaczej. Chmury uciekły, słońce wyszło nad Złoty Stok. Zaczęło robić się ciepło. W takich warunkach miałem wystartować w już drugiej edycji Volvo MTB Marathonu i w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ba, nawet mi się to podobało. No bo czemu nie? 

[...]
Stanąłem sobie w pierwszej linii pierwszego sektora. A co. Jak już chcę dobrze pojechać, to trzeba być też dobrze ustawionym. Stałem obok Andrzeja Kaisera, Maćka Zabłockiego i kilku innych mocnych zawodników. Plan był prosty - pojechać jak najlepiej. Prosta sprawa. 
Równo o 10:30 odliczyli nam ładnie od 10 i puścili na najdłuższy dystans wyścigu po Górach Złotych. Przed nami była krótka, jak na dystans GIGA, sześćdziesięciokilometrowa trasa najeżona podjazdami i zjazdami. Łącznie wychodziło koło 2400 m przewyższenia. Takie tam Rysy.