Wszystko zaczęło się w sobotę o szóstej rano. Wstałem z własnego łóżka, co przed wyścigiem rzadko mi się zdarza. Zjadłem spokojnie śniadanie i PKS-em udałem się do Myślenic. Tam czekała na mnie ekipa z Poznania, która dzień wcześniej przyjechała do miejscowości w której odbywała się kolejna edycja Bike Maratonu. Czekała wraz z Anką - moim rowerem, który przywieźli. Od początku jednak nie układało się kolorowo. Przy składaniu roweru okazało się, że pękł zacisk sztycy oraz to, że bidony które mam ze sobą są strasznie luźne w koszyku. Sytuację nr.. 1 uratowało stanowisko Scott-a - pożyczyli mi zacisk na wyścig, a sytuację nr. 2 uratował Krzychu pożyczając mi bidon. Dzięki! :)
Już o godzinie 10:00 rozpocząłem delikatną rozgrzewkę. Jeździliśmy z Tomkiem Czerniakiem w te i wewte, żeby na 20 minut przed startem wejść do sektora startowego. Generalnie trochę osób stało z nami w "jedynce" jednak nie była to powalająca frekwencja. Na pewno w jakiejś części wpłynął na to Puchar Polski w Bukowinie Tatrzańskiej.
Już o godzinie 10:00 rozpocząłem delikatną rozgrzewkę. Jeździliśmy z Tomkiem Czerniakiem w te i wewte, żeby na 20 minut przed startem wejść do sektora startowego. Generalnie trochę osób stało z nami w "jedynce" jednak nie była to powalająca frekwencja. Na pewno w jakiejś części wpłynął na to Puchar Polski w Bukowinie Tatrzańskiej.
O godzinie 11:00 sędziowie policzyli nam, odbył się nawet strzał z pseudo pukawki i ruszyliśmy na trasę Bike Maratonu w Myślenicach. Przed nami 63km i jak podawał organizator - 2300 m w pionie (w rzeczywistości wyszło 2700 m). Wyścig jechałem już dwa razy - w 2012 debiutowałem tutaj na najwyższym stopniu podium w kategorii M1, natomiast w zeszłym roku nie ukończyłem. Można więc uznać, że trasę, a raczej jej układ znałem. Wiedziałem czego się spodziewać i właśnie to mówiło mi, że lekko nie będzie.
Taktyka była prosta - od początku jechać swoje. Na pierwszym podjeździe dosyć szybko odpadłem od pierwszej grupy, jednak potem musieli zwolnić (albo ja przyspieszyłem) bo różnica między nami nie zwiększała się. Dopiero po zjeździe w teren nastąpił większy podział. W tym też momencie dogonił mnie i wyprzedził Tomek Czerniak. Powolutku mi odjeżdżał, jednak nie ganiałem za nim, bo wiedziałem, że wyścig nie kończy się po pierwszym podjeździe i że muszę "jechać swoje".
Taktyka była prosta - od początku jechać swoje. Na pierwszym podjeździe dosyć szybko odpadłem od pierwszej grupy, jednak potem musieli zwolnić (albo ja przyspieszyłem) bo różnica między nami nie zwiększała się. Dopiero po zjeździe w teren nastąpił większy podział. W tym też momencie dogonił mnie i wyprzedził Tomek Czerniak. Powolutku mi odjeżdżał, jednak nie ganiałem za nim, bo wiedziałem, że wyścig nie kończy się po pierwszym podjeździe i że muszę "jechać swoje".