Już o godzinie 10:00 rozpocząłem delikatną rozgrzewkę. Jeździliśmy z Tomkiem Czerniakiem w te i wewte, żeby na 20 minut przed startem wejść do sektora startowego. Generalnie trochę osób stało z nami w "jedynce" jednak nie była to powalająca frekwencja. Na pewno w jakiejś części wpłynął na to Puchar Polski w Bukowinie Tatrzańskiej.
O godzinie 11:00 sędziowie policzyli nam, odbył się nawet strzał z pseudo pukawki i ruszyliśmy na trasę Bike Maratonu w Myślenicach. Przed nami 63km i jak podawał organizator - 2300 m w pionie (w rzeczywistości wyszło 2700 m). Wyścig jechałem już dwa razy - w 2012 debiutowałem tutaj na najwyższym stopniu podium w kategorii M1, natomiast w zeszłym roku nie ukończyłem. Można więc uznać, że trasę, a raczej jej układ znałem. Wiedziałem czego się spodziewać i właśnie to mówiło mi, że lekko nie będzie.
Taktyka była prosta - od początku jechać swoje. Na pierwszym podjeździe dosyć szybko odpadłem od pierwszej grupy, jednak potem musieli zwolnić (albo ja przyspieszyłem) bo różnica między nami nie zwiększała się. Dopiero po zjeździe w teren nastąpił większy podział. W tym też momencie dogonił mnie i wyprzedził Tomek Czerniak. Powolutku mi odjeżdżał, jednak nie ganiałem za nim, bo wiedziałem, że wyścig nie kończy się po pierwszym podjeździe i że muszę "jechać swoje".
Taktyka była prosta - od początku jechać swoje. Na pierwszym podjeździe dosyć szybko odpadłem od pierwszej grupy, jednak potem musieli zwolnić (albo ja przyspieszyłem) bo różnica między nami nie zwiększała się. Dopiero po zjeździe w teren nastąpił większy podział. W tym też momencie dogonił mnie i wyprzedził Tomek Czerniak. Powolutku mi odjeżdżał, jednak nie ganiałem za nim, bo wiedziałem, że wyścig nie kończy się po pierwszym podjeździe i że muszę "jechać swoje".