sobota, 1 sierpnia 2015

A teraz będę wzbudzał zazdrość


Nie za bardzo wiem co chcę napisać, ale coś chcę. Więc tym cosiem, będzie niniejszym wpis.
Jak pewnie wam bardzo dobrze nie wiadomo, bo niby skąd, no chyba, że czytacie mojego bloga, co byłoby wielce nieprawdopodobne, siedzę sobie właśnie w górach. Tak, właśnie teraz siedzę bo ciężko pisze się wpisy na stojąco. Ale oprócz tego że siedzę (nie tylko kiedy piszę wpis, bo bym rzadko siedział) to jeszcze jeżdżę. No.. ale są pewne „ale”.
Skoro jednak już ustaliliśmy, że nie czytasz mojego bloga, to pewnie doskonale nie wiadomo ci, że szeroko i głośno wybierałem się w te góry (nie tylko siedzieć) wraz z Anką, czyli moją sympatią, która waży sobie poniżej dziesięciu kilo. Tak, takim rowerem. Ale teraz właśnie przechodzę do tego „ale”. Jak myślicie, co jest sercem roweru? Nie. Nie przerzutka Sram. Słabo to brzmi. Tak. Jeśli przyjmiemy, że sercem roweru jest rama, to można powiedzieć, że kolejny raz złamałem Ance serce. Zupełnie niespodziewanie… i dla niej i dla mnie. Po prostu pynkło. A było to na dwa dni przed wyjazdem w góry… Prawdopodobnie sprawcą całej sytuacji był Radek, który zazdrosnym okiem patrzył na moje wakacje z Anką. Zacząłem gorączkowo myśleć. Na funkiel nówkę nieśmigany carbon mnie nie stać, na alu mnie stać, ale nie stać mnie na zmianę korby, bo moja ma jakiśtamultranowyiprawdopodobniemałosztywny patent PF30.. Tak więc postanowiłem znów oddać ramę do sklejenia, co bym mógł sam się oszukiwać, że próbuję coś zrobić. A i tak wiem, że strzeli kiedyś. No ale jako kleryk moją ulubioną rozrywką wakacyjną może być łamanie serca Ance. Rok w rok. Coś w życiu trzeba robić, nie?




No, ale jestem już w górach. Jest ze mną (nie już taki lekki i szybki) Radek i razem sobie jeździmy. Robię tempówki, podjazdy na niskiej kadencji, ćwiczę sprinty… Ha. Nabrałem cię. Nic takiego nie robię, bo ja… ostatnio z trenowaniem wiele wspólnego nie mam. Po prostu sobie jeżdżę. To też może być przyjemne! Nie goni mnie pulsometr, ani licznik, ani żaden schemat treningowy napisany przez jakiegoś mastersa trenera… Nic z tych rzeczy. Jak mam ochotę to idę na rower. Jak nie mam, to czekam kilka chwil i potem już idę bo mam. No.
I tak sobie najczęściej wraz z Wojtkiem (tym razem to nie jeden z moich rowerów) jeździmy sobie po okolicznych szoskach. Jest miło. I czasami zimno.

20:30… zimno jak… nieważne. Po prostu zimno. A przede mną 18 km zjazdu.
-Przepraszam, ma Pani jakąś gazetę?
-Gazetę? Jaką?
-Byle jaką.
-Nie rozumiem…
-Potrzebuje sobie coś włożyć pod koszulkę, bo zaraz wyzionę ducha z zimna.
-A…





Ale tylko tego wieczoru było zimno… inne dni… po prostu wakacyjne. Piękne widoczki, ładne szoski, długie podjazdy, sztywne podjazdy, szybkie zakręty… Tak. To jest to co kocham w kolarstwie…

A teraz aby trochę wzbudzić zazdrości wrzucam fotki. A wkurzajcie się tam.














No to pozdro!
Ja teraz jeżdżę dalej i cykam fotki.

Zapomniałbym. Jeśli jest coś o czym bardzo nie chcielibyście przeczytać to dajcie znać, Coś z tym zrobię.

Tomek-MTB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz