niedziela, 1 lipca 2012

Bike Maraton 2012 - Wisła 30.06.2012



Cześć! ;)
    Dziś na szybko piszę notatkę, bo jest 3 w nocy, ja dopiero wróciłem z Wisły z Bike Maratonu, a za kilka godzin wyjeżdżam do Zakopanego, aby dla odmiany pobiegać trochę po górkach.
     Od razu wytłumaczę się z braku zeszłotygodniowej relacji z Wyrzyska. Niestety byłem chory i po prostu tam  nie pojechałem. Trochę szkoda, bo trasa była fajna i można było się pościgać...
   Wracając jednak do Wisły. Wyjechaliśmy jak zwykle dzień wcześniej - w piątek, o godzinie 13:30. Niestety nie jechał z nami Rafał, bo tydzień wcześniej potłukł się w Karpaczu na maratonie Golonki, więc tym razem za kółkiem czerwonego busa usiadł Pan Jasiu Zozuliński. Jechał jeszcze Glon, Tomek Czerniak, Pan Romek, Pani Marysia i ja. 



    Na miejscu czekał Emil, który dojechał pociągiem. Wszyscy poszliśmy spać, żeby następnego dnia - w sobotę wstać koło 9 rano. Zjedliśmy, spakowaliśmy się, pojechaliśmy na rozgrzewkę, ustawiliśmy się w sektorach. Stałem jak prawie zwykle koło Pana Jasia i Tomka. Był upalny dzień, koło 30 stopni w cieniu i wiedziałem, że będzie miało to duży wpływ na wyścig. Ogólnie rzecz biorąc miałem do przejechania 61km i 2900m przewyższeń. Szykował się bardzo ciekawy maraton. Równo o 11 godzinie zaczęliśmy odliczanie i pierwszy sektor wraz z nami ruszył. Jak zwykle od początku poszło mocne tempo, ale o dziwo utrzymałem je. 
Pierwszy podjazd razem z Anią Szafraniec (CCC Polkowice) i Tomkeim Czerniakiem
     Pierwsze siedem kilometrów był to podjazd, który bardzo szybko wprowadził mnie na tętno w okolicach 200 uderzeń/minutę. Na trzecim kilometrze wyprzedziłem Tomka Czerniaka, zyskując niewielki dystans, lecz po kilku kolejnych Tomek już wrócił na miejsce przede mną i systematycznie mi odjeżdżał. Szybki zjazd w terenie na którym trochę powyprzedzałem, mając na liczniku ponad 65km/h, potem kawałek płaskiego, rozjazd MINI-MEGA/GIGA i dalszy, coraz ostrzejszy podjazd po płytach. Na około 13km skończyły się płyty i asfalt, zaczął się teren. W zasięgu wzroku nadal miałem Tomka, lecz Glon był już za mną. Jechało mi się wyśmienicie, co zapowiadało bardzo dobry wyścig. Na pierwszym międzyczasie miałem 37 miejsce z dystansów MEGA/GIGA, co jest dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. 
    Na około 14 km skończył się drugi długi i męczący podjazd i  zaczął się szybki, kamienisty zjazd. Bardzo dobrze jechało mi się technicznie (o niebo lepiej niż w Piechowicach) i udawało mi się rozwijać duże prędkości na zjazdach, wyprzedzając przy tym kolejne osoby. Niestety szybka jazda zakończyła się na 16km. Usłyszałem tam syk i charakterystyczny dźwięk schodzącego powietrza. Od razu zatrzymałem się i zabrałem do wymieniania tylnej dętki. Z pomocą przyjechał mi Glon, który już wtedy wiedział, że jest w słabej dyspozycji i odpuszcza sobie wyścig i pomógł mi zmieniać dętkę. Szybko poszło i po kilku minutach ( a tak przynajmniej mi się wydawało) ruszyłem w pogoń za Tomkiem Czerniakiem. Zjazd w terenie przerodził się w bardzo szybki zjazd asfaltowy, zaraz potem nawrotka i kolejny długi podjazd asfaltowy. Nie cisnąłem mocno, bo wiedziałem, że jeszcze trochę trasy przede mną, ale też nie odpuszczałem. Było gorąco, więc dużo piłem, aby się nie odwodnić. Na 20km skończył się wymagający (zresztą jak wszystkie inne na tym maratonie) podjazd no i znów z górki! Jechało mi się świetnie i  mimo wcześniejszego laczka miałem dobry humor. No i powtórka z rozrywki. Na jednym z kamienistych zjazdów koło 23km poczułem na łydce pulsujący strumień powietrza, syk. Znów tylne koło. Czy za mało napompowałem powietrza i dobiłem? Nie. Kamień z pod koła tak dziwnie wyskoczył, że urwał zawór presta. Po prostu genialnie. Nie miałem drugiej dętki, ale popytałem ludzi i w końcu ktoś mi takową rzucił. Zabrałem się do zmiany, ale bez takiego entuzjazmu jak za pierwszym razem. 
    Skończyłem swojego drugiego "pit-stopa" i zacząłem zjeżdżać dalej. Stwierdziłem, że mam już bardzo dużo straty i że praktycznie niemożliwe jest, żebym dogonił Tomka i żebym dojechał do mety na GIGA w przyzwoitym czasie.. Postanowiłem pojechać już tempem rozjazdowym, skupiając się na zjazdach, żeby je potrenować i zjechać na dystans MEGA. Jechałem na prawdę spokojnie, podjeżdżając na  młynku, podziwiając widoki, rozmawiając z motocyklistą prowadzącym GIGA, który narzekał, że takie podjeżdżanie  i czekanie jest bardzo nudne, i zjeżdżając stosunkowo szybko :). Zatrzymałem się na bufecie, napiłem się, oblałem wodą, zjadłem i pojechałem dalej. Po drodze spotkałem Pana Jasia, który prowadził rower. Powiedział, że przeciął oponę i teraz musi prowadzić, bo mu się nie uszczelniła... 
    Tak mi powolutku mijała trasa do mety, ale stwierdziłem, że na nią nie wjadę. Czas miałem tak słaby, że ten start popsułby mi sektor startowy, więc tuż przed metą pod taśmą uciekłem do miasteczka wyścigowego. Zaraz po dojechaniu, zaczepił mnie jakiś chłopak i zapytał, czy ja jestem Tomek Pawelec. Zdziwiłem się, ale powiedziałem, ze tak. Okazało się, że chłopak czyta mojego bloga... Przyjemna sprawa, że ktoś to czyta :)
    Trochę mało napisałem o trasie, więc tutaj to nadrobię. Była bardzo wymagająca. Jeśli chodzi o podjazdy, to były bardzo sztywne, strome i długie. Bardzo wiele musiałem podprowadzać, ale to raczej z powodu zmęczenia. Na świeżości wszystkie dałoby radę chyba wjechać. Zjazdy - kamieniste, szybkie, niebezpieczne, czasami asfaltowe z dużą ilością zakrętów, były też trawiaste polany, a na jednej z nich Emil zaliczył bardzo mocną glebę uderzając w pieniek, wylądował w szpitalu i wracał do Poznania z gipsem na ręce i przednim kołem do wyrzucenia. Był to najtrudniejszy maraton, jaki do tej pory w życiu jechałem.. Wiem, że  w porównaniu do Golonki to pewnie nic, ale tam jeszcze nie nie było... Jeszcze.. :) 
    Jeśli chodzi o mnie.. Czy jestem wkurzony z powodu laczków? Nie. :) Oczywiście czuję niedosyt, ale bardzo się tym nie przejmuję. To jest sport i takie rzeczy po prostu się zdarzają. Jeśli chodzi zaś o moją dyspozycję... Jestem bardzo zadowolony. Start, nieskromnie powiem miałem jak na mnie genialny. Nigdy tak mocno nie wystartowałem i  bardzo mnie taka dyspozycja cieszy. Na razie zastanawiam się, czym było to spowodowane, już jakieś wnioski wyciągnąłem.. Jeśli powtórzy się to na kolejnych maratonach, będę miał receptę na dobry start. ;) Technicznie jechałem o wiele lepiej niż w Piechowicach, co oczywiście mnie też bardzo cieszy. Nie bałem się zjazdów, chodź były kamieniste i niebezpieczne, rozwijałem duże prędkości i panowałem nad rowerem. Podjazdy.. Tutaj mogłoby być lepiej, ale nie narzekam. Poprzednie tygodnie miałem gorsze z powodu choroby i pracy, więc to może być powodem trochę gorszej dyspozycji, ale ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolony :)
     Gratulacje dla Tomka Czerniaka, który wygrał M1 na Giga i zajął bardzo dobre 14 miejsce OPEN i dla Pani Marysi, która wygrała w K5 na MEGA. Nasz BGŻ Eska Team po raz piąty (na 6 wyścigów) wygrał klasyfikację drużynową. :)
      
      W drodze powrotnej jak zwykle pełno rozmów na temat trasy, wyścigu, jak kto pojechał, jak kto co zjechał itp itd. Zaszokowała mnie też jedna sytuacja. Okazało się, że z Panem Jasiem Zozulińskim jestem   spowinowacony. Ciekawa sprawa, bo nawet takiego czegoś nie przypuszczałem. Pan Jasiu też był zszokowany. :)) 

Dobra, tyle na dzisiaj. Robi się jasno, a ja jeszcze w ogóle nie spałem.. A czeka mnie dziś jeszcze koło 9 godzin w samochodzie... Następny wyścig - prawdopodobnie -  BM Głuszyca. 

Pozdrawiam
Tomek


3 komentarze:

  1. dzieki Tomcio! :D dobrej zabawy w górach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja Cie za metą zaczepiłem - mimo 2 złapanych laczków ukończyłem na 4/6 M1 i 139/408 OPEN MEGA :D

    OdpowiedzUsuń