poniedziałek, 4 czerwca 2012

Barlinek - Grand Prix Wielkopolski w Maratonach Rowerowych 2012

     Wczoraj ukończyłem trzeci maraton z cyklu Grand Prix Wielkopolski w Maratonach Rowerowych.  Tym razem cykl zawitał do Barlinka, miejscowości w woj. zachodnio-pomorskim. położonej nad Barlineckim jeziorem, wokół którego dane nam było się ścigać...
    Jak to zwykle bywa, gdy wyścigi są niedaleko i można w miarę rozsądnie dojechać tam tego samego dnia co start, razem z trenerem jeździmy z samego rana.. Tak było i wczoraj. Budzik zadzwonił dokładnie o godzinie piątej. Było już jasno, powietrze było rześkie, co pomogło mi wstać. Przygotowałem sobie izotonik, dopakowałem torbę, zjadłem musli i razem z tatą pojechałem na drugi koniec Poznania, na miejsce zbiórki - pod blokiem trenera. Jak to zwykle bywa jechaliśmy naszym klubowym czerwonym busikiem z przyczepką, jednak tym razem trochę w innym składzie: Rafał Łukawski, Jan Zozuliński, Tomek Czerniak, Wojtek Polcyn, Jarek Skrzypczak, Tomek Jakubowski i ja. Z pod domu trenera ruszyliśmy koło 6:30 a przed nami była 165 kilometrowa trasa.


    Droga minęła stosunkowo szybko, mieliśmy dwie przerwy i koło godziny 9:10 wjeżdżaliśmy do Barlinka. Przejechaliśmy przez miasto, wjechaliśmy nad jeziorko... No i tutaj trochę się zdziwiłem.. Od strony od której wjeżdżaliśmy nad jeziorem Barlineckim były nawet ładne wzniesienia.. Spodziewałem się drugiego Gniezna (płasko), ale wszystko wskazywało na coś innego. Oczywiście nie zmartwiło mnie to.. Lubię ciekawe i wymagające trasy :)
     Do startu miałem godzinę i czterdzieści minut, dlatego ze spokojem zjadłem jogurt, przyczepiłem nr startowy, dopompowałem oponki i pojechałem na rozgrzewkę razem z Wojtkiem i Tomkiem Czerniakiem. Postanowiliśmy pojechać sobie choć kawałek trasy i tak jak wcześniej zauważyłem rzeczywiście było kilka podjazdów... Po dobrej rozgrzewce i ostatnich przygotowaniach przed startem poszliśmy ustawić się na start. Staliśmy koło siebie w tej samej konfiguracji w której jechaliśmy na rozgrzewce. Na początku miał być czterokilometrowy start honorowy, odbyło się odliczanie, gwizdek i wszyscy ruszyliśmy.. 
    Rozpoczęliśmy jazdę za radiowozem w stronę Barlinka... Muszę przyznać, że był to najbardziej nerwowy start honorowy jaki kiedykolwiek widziałem.. Ludzie przepychali się, krzyczeli, widziałem nawet dwóch kolarzy szarpiących się podczas jazdy.. Istna masarka... Przejechaliśmy wokół rynku i zaczęliśmy wracać w stronę startu.. Potem miało nastąpić zatrzymanie, minuta przerwy i start ostry... Bardzo zdziwiłem się, gdy jednak nagle wszyscy ostro ruszyli, radiowóz policyjny zjechał na bok, a stawka zaczęła szybko podjeżdżać brukowym podjazdem...
    Szybko ogarnąłem, że to już wyścig, włączyłem pulsometr no i jazda. Chwila rozeznania, chodnikiem po prawej stronie dużo osób wyprzedza, bo bruku jadą nieliczni.. Gdy tylko się dało wbiłem na chodnik i trzymałem tempo peletonu. Kilka osób przede mną był Rafał, co oznaczało, że też się takiego startu nie spodziewał, nie widziałem natomiast Tomka Czerniaka co znaczyło, że musiał szybko odjechać, za mną musiał być gdzieś Wojtek Polcyn... Wyścig szedł swoim tempem, ja powoli przebijałem się do przodu. Po około kilometrze od startu ostrego zobaczyłem koszulkę Tarisu z boku trasy, zobaczyłem Tomka. Szybko zapytałem co się stało. Okazało się, że złapał laczka... Jak pech to pech, wiedziałem, że będzie mu trudno nadrabiać straty, lecz dla mnie znaczyło to, że na tym etapie mam dwóch klubowych kolegów z kategorii za sobą i na pewno Artura Sobkowiaka przede mną. Czy ktoś jeszcze był miedzy nami, tego nie wiedziałem.  Na jednym z ostrzejszych podjazdów dogonił mnie pan Jasiu Zozuliński, szybko złapałem koło i trochę przytrzymałem.. Tętno zaczęło mi iść do góry, ale nie chciałem odpuszczać.. W końcu jednak na jakimś zjeździe ktoś mnie przyblokował. 
    Po kilku km przejechaliśmy przez miejsce startu, pod bramą Thule, co znaczyło, że właśnie zaczynam pierwszą z czterech pętli wokoło jeziora. Usiadłem na koło jakiemuś kolarzowi w czerwonej koszulce. Jechał bardzo mocno, co mi bardzo odpowiadało.
    Trasa była bardzo fajna: albo prowadziła szerszą falistą drogą nad jeziorem, albo były to szybkie single. Za sobą mieliśmy już większą część pętli, gdy dojechaliśmy jeszcze dwóch kolarzy, którzy usiedli nam z chęcią na koło. Zaraz potem zaczął się (jak dla mnie) najbardziej męczący odcinek trasy.. Zjechaliśmy nad samo jezioro, zrobiło się błotko, korzenie, dziury i tak przez kilka kilometrów. Dodatkowo trzeba było przejść przez jeden rów z wodą, podobne dwa kolejne były do przejechania, choć nie wszyscy się tego podejmowali. Trochę się rozciągnęliśmy, ale nie było mowy o urwaniu kogoś, więc ciągle jechaliśmy w czteroosobowej grupce.
     Po technicznej sekcji wyjechaliśmy na płyty, potem na bardzo fajną ścieżkę rowerową, przejechaliśmy pomostem i wjechaliśmy na asfalt. Postanowiłem ogarnąć kto ze mną jedzie i na jakie dystanse. Dwóch panów jechało mini, ja i jeden chłopak - mega. Czyli nie jest źle.. Panowie po drugiej rundzie skończą, a ja będę nadal miał z kim jechać, chyba że wcześniej urwiemy kolegę z mega.. Niestety tak się stało, gdy tylko zjechaliśmy z szosy.. Mocny sztywny podjazd, zjazd i już nie było go widać.. No trochę szkoda... Po raz drugi przejechałem przez bramę i zaczęliśmy teraz już w trójkę drugą rundę. Wiedziałem, że jestem na gorszej pozycji. Dwaj kolarze z grupy jechali już ostatnie kółko, ja jeszcze miałem trzy. Postanowiłem sobie utrzymać tempo. Jechałem raczej schowany, tylko trochę się udzielałem na czole, żeby zachować siły na dalsze okrążenia. Jak można było się spodziewać, jechaliśmy szybciej i szybciej im było bliżej do mety. Gdy przejeżdżaliśmy techniczny kawałek nad jeziorem, uświadomiłem sobie, że zaraz zostanę sam i będzie mi o wiele trudniej. Kilkaset metrów zmieniłem swoje myślenie...
    Tuż przed wjazdem na ścieżkę rowerową zobaczyłem kolarza w białej koszulce, czarnych spodenkach i charakterystycznym pomarańczowo-niebieskim kasku.. Czyżby to był Szymon, z którym przejechałem cały wyścig w Gnieźnie? Widzieliśmy się i gadaliśmy przed startem, na rundzie honorowej jechaliśmy koło siebie, jednak ostry start pojechał o wiele lepiej. Po kilkudziesięciu sekundach potwierdziło się, to, że przed nami jedzie Szymon Matuszak. Jechał wolniej, jakby czekał na pociąg. Gdy go wyprzedzaliśmy, szybko rzuciłem, żeby skoczył na koło, choć i tak pewnie to by zrobił ;). Chwila rozmowy, przedstawiłem jak wygląda moja sytuacja, on mi powiedział, że jechał dzień wcześniej wyścig w Błotkowie, gdzie był drugi, a teraz wyglądało na to, że za kilka kilometrów zostaniemy sami i będziemy współpracować. Asfalt, sztywny podjazd, przejazd przez metę, Panowie z Mini skończyli swój wyścig, ja z Szymonem byłem dopiero na półmetku.
    Współpraca od samego początku wspólnej jazdy układała nam się bardzo dobrze. Jechaliśmy trochę wolniej, niż ja pętlę wcześniej, ale i tak stosunkowo mocno. Zmienialiśmy się na prowadzeniu, tak aby żaden z nas się zbytnio nie zmęczył. Nic ciekawego się tutaj nie działo, no może oprócz tego, że zdublowaliśmy kilka osób z mini i wyprzedziliśmy chyba dwie osoby z mega... Dopiero gdy wyjechaliśmy na ścieżkę rowerową i pomost, dogonił nas jakiś kolarz. Spojrzałem za siebie, zobaczyłem 29era i na nim Tomka.. Na szczęście nie Tomka Czerniaka z którym jestem w jednej kategorii wiekowej, ale Tomka Jakubowskiego (M3), z którym często trenuję razem na treningach wtorkowych i stosunkowo dobrze go znam. Wyjechaliśmy na szosę.  Okazało się, że Szymonowi znów (tak jak w Gnieźnie) wypadł bidon, więc go poczęstowałem swoim izotonikiem. Sam natomiast bardzo niefortunnie zabrałem się do otwierania żela energetycznego. Przez 3 minuty próbowałem go otworzyć, przy okazji ciągnąc grupę na dziurawym asfalcie, co nie należało do łatwych zadań. W końcu jednak uporałem się z opakowaniem i wchłonąłem żelka. Jak to po każdej rundzie, zjazd z asfaltu, sztywny podjazd w lesie, zjazd do mety. Zaczynamy ostatnią pętlę. 
      Na pierwszym długim podjeździe zobaczyłem, że Szymon opada trochę z sił.. Nie chciałem jednak go urywać. Zjechaliśmy razem w trójkę, potem jednak gdy wyjechaliśmy na płaski teren, Tomek dał mocniejszą zmianę i zgubiliśmy Szymona. Wyglądało na to, że do mety dojedziemy tylko we dwójkę. Tomek trochę osłabł i to ja głównie ciągnąłem. Po żelu jechało mi się wyśmienicie, więc nie miałem nic przeciwko. Praktycznie nikogo nie spotykaliśmy, trasa była pusta. Techniczna sekcja, jazda nad jeziorem, ścieżka rowerowa, asfalt. Nikt nas nie gonił, wyglądało na to, że tak zakończy się wyścig... Odpuściłem trochę, Tomek zrównał się ze mną. Zapytałem jak rozwiązujemy sprawę finiszu, Tomek powiedział, że może mnie puścić bo pewnie i tak na ostatnim podjeździe mu odjadę. Rzeczywiście tak było. Gdy zobaczyłem, że Tomek odpadł, samotnie zjechałem do mety, zatrzymując stoper z czasem 2:47:47. 
   Chwilę później dojechał Tomek Jakubowski. Pogratulowaliśmy sobie i podjechaliśmy do Rafała, Jarka i Jasia, którzy stali nieopodal. Chwila rozmowy, opisywanie pierwszych wrażeń z trasy, gratulacje. Wtedy zobaczyłem, że jedzie w naszym kierunku Wojtek Polcyn, który przyjechał za mną 2 minuty i 28 sekund za mną. Chwilę później zobaczyłem Szymona, który był 10 sekund szybszy od Wojtka. Pogratulowaliśmy sobie wszyscy razem. Staliśmy już w sporej grupce, kiedy minutę później podjechał jeszcze Tomek Czerniak. 
     Poszedłem przebrać się do samochodu, ogarnąłem się i poszedłem zobaczyć wyniki. Z wielkim entuzjazmem przyjąłem to, że jestem drugi, Wojtek trzeci, Tomek Czerniak czwarty. Wróciłem do samochodu przekazać tą wiadomość chłopakom. Wojtek baaardzo się ucieszył. Było to pierwsze podium w życiu. Lepszym od nas był tylko Sobkowiak Artur z UKS Sportowiec Piła. Jak zwykle pojechał bardzo dobrze i odjechał mi aż na 13 minut i 20 sekund. Nic tylko gratulować takich występów! :)
Podium płaskie, to sami robiliśmy różnicę w wysokościach :D 

     Podsumowując: Wyścig dla mnie był baaardzo udany, choć to czwarte podium i czwarte drugie miejsce w tym sezonie (i w całym życiu :) ) to i tak jest to dla mnie największy sukces. Noga podawała bardzo dobrze, technicznie też nieźle, start był o wiele lepszy niż w Gnieźnie. Pobiłem swój dotychczasowy rekord w OPEN, który teraz wynosi 21-sze miejsce. Trasa wyścigu - rewelacyjna. Nie spodziewałem się takiej fajnej trasy, patrząc na to, że było to w woj. zachodnio-pomorskim a nie w górach. Organizacja była bardzo dobra, no może bez wpadki z startem ostrym. 

Suche dane:
Dystans: 71,5km (razem z rundą honorową)
OPEN - 21
M1 - 2
Czas: 2:47:47

    Teraz tylko trochę popracować i przygotować się do kolejnego startu. W piątek wyjeżdżamy do Piechowic, gdzie w sobotę będę się ścigał na Bike Maratonie na dystansie Giga :)

Zdjęcia będą niedługo do obejrzenia w galerii ;)

Pozdrawiam
Tomek Pawelec

3 komentarze:

  1. Szymon powinien zmienić koszyk bidonu :P

    Gratuluję wyniku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już mu to powiedziałem i przyznał mi rację. Poleciłem koszyczki Speca, jak dla mnie są genialne i żadnych problemów z wypadaniem bidonu nie miałem. Nawet przy ponad 50km/h po dziurach :)

      Usuń
  2. Fajnie, ja tyle nie pamiętam z zawodów, powodzenia, Trener Wasz super pojechał mimo słabego startu, a start rzeczywiście był dziwny i nieoczekiwany. pozdro W.Wiktor

    OdpowiedzUsuń