Już któryś raz powtarzałem sobie, że muszę pójść mocno od samego początku. Wiedziałem, że pierwszy podjazd był kluczowy i trzeba jechać tam na całość. Takie to myśli biegały mi po głowie tuż przed startem. Od dwudziestu minut stałem w pierwszym sektorze, było już kilka minut po jedenastej i ciągle jeszcze nie wystartowaliśmy. Chyba pierwszy raz w tym roku tak się zdarzyło. W końcu jednak motocykle odjechały i zaczęliśmy wspólnie odliczać.
Pierwsze kilometry to walka o utrzymanie tempa. Widziałem, że Rafał Łukawski jest przede mną, Tomek Czerniak siedział mi na kole. Dużo więcej nie myślałem, tylko kręciłem nogami jak najszybciej i jak najmocniej się dało pokonując kolejne metry podjazdu pod Stóg Izerski.
Na około drugim kilometrze znalazłem się tuż za Piotrkiem Majerem, który jechał bardzo równym tempem, więc siedziałem ciągle na kole trzymając jego tempo. A tuż za mną ciągle podążał Tomek, jakby tylko czekał aż opadnę z sił. Trzeci kilometr przyniósł nam trochę wytchnienia, bo czekał tam na nas zjazd szutrową drogą. Co prawda nieprzyjemnie się jechało, bo spod kół Piotrka wylatywała prosto we mnie cała masa kamyczków. Jedynie cieszyłem się, że mam okulary bo nie raz usłyszałem cichy dźwięk odbijania się żwiru od plastiku. Zjazd był stosunkowo krótki, więc po chwili skręciliśmy w prawo w asfaltową drogę.
Poczułem się bardzo dobrze i wyskoczyłem zza Piotrka i zacząłem jechać swoim tempem. Dogoniłem Rafała, który jak się okazało niestety złapał laczka i pokonywałem kolejne metry podjazdu. Jechało mi się wyśmienicie a Race Kingi, które bardzo mocno napompowałem (koło 3 bary) tylko ułatwiały mi sprawę, więc nie odpuszczałem nawet na chwilkę i realizując swoje postanowienie cisnąłem ile się dało, a Tomek ciągle utrzymywał moje tempo. Im wyżej wjeżdżaliśmy tym większe robiły się przerwy między drzewami i dawał się we znaki wiatr. Bardzo mocny wiatr, który na pewno nie ułatwiał mi zadania wyprzedzania kolejnych grupek.
Przy kolejnej z nich bardzo się zdziwiłem. Zobaczyłem, że jedzie w niej Bartek Bejm. I tutaj zacząłem trochę się zastanawiać jak ja jadę, skoro dochodzę czołówkę z MINI. Były dwa wyjścia: albo zaraz czar pryśnie i zupełnie opadnę z sił, albo po prostu byłem w dobrej... bardzo dobrej dyspozycji. Tak się zamyśliłem, że nawet nie wiedziałem kiedy zgubiłem Bartka... i Tomka. Nie widziałem momentu w którym odpadł, ale do Łączynika było już niedaleko więc cisnąłem dalej. Pod koniec podjazdu złapałem grupkę i razem zaczęliśmy zjazd drogą Telegraficzną. Bardzo dobrze, że jechaliśmy w kilka osób - mocno wiało a dając zmiany można było utrzymać o wiele większe tempo.
Szybkie tempo więc też szybkie połykanie kilometrów. Po chwili znaleźliśmy się na Polanie Izerskiej a potem na Izerskiej Hali gdzie umiejscowiony był pierwszy rozjazd: MINI/MEGA&GIGA. Połowa grupki skręciła w lewo, druga połowa, a w tym ja, w prawo na dłuższe dystanse. Chłopacy z MEGA narzucili bardzo mocne tempo, więc jedyne co zrobiłem to usiadłem na kole i zostawiłem inicjatywę innym.
Trasa prowadziła szerokimi ubitymi drogami, na których znajdowała się spora ilość kałuży, więc tam gdzie już nie dawaliśmy radę jechać slalomem urządzaliśmy sobie kąpiele błotne. Tempo było bardzo mocne, ale odpowiadało mi to. Były zjazdy i podjazdy które trudno spamiętać - szczególnie przy tak dużych prędkościach ;). Kolejnym punktem który był wart zapamiętania to pewien podjazd: singielek, korzenie, kamienie. Wszystko było śliskie i mokre więc podjazd szybko przemienił się w podbieg. Nie lubię takich momentów - szczególnie jak idzie się ponad kilka minut. Biegliśmy, a tak właściwie potem już szliśmy, w długim rządku. Tylko jeden kolarz dał radę jechać. Musiał mieć bardzo agresywne opony i dobrą technikę. Ludzie usuwali mu się z drogi a on: "Panowie, co to jest? Prima Aprilis?" Padła odpowiedź: "Nie, Bike Maraton" i wszyscy prócz kolarza w żółtej koszulce prowadzili dalej.
Jak tylko się dało wskoczyłem na rower i zacząłem jechać. Wyprzedziłem kilka osób i wyjechaliśmy na szerszą drogę która prowadziła "jak w mordę strzelił prosto". Zorientowałem się, że to ten słynny samolot. Jednak wielkiego wrażenia na mnie nie zrobił, a na pewno nie takiego jak myślałem, że zrobi. Nie przyglądałem się więc więcej i zacząłem podjazd. Łykałem kolejne osoby, ze świadomością, że jadę wysoko i że chyba jeszcze nigdy tak dobrze nie jechałem. Wjechałem na górę Samolotu razem z kolegą z M1, który wybierał się na MEGA i rozpoczęliśmy zjazd. Tutaj muszę powiedzieć, że tak mocno napompowane oponki dały się we znaki. Trzy długie zakręty w głębszym żwirze sprawiły, że musiałem dohamowywać, żeby nie wypaść (a raz byłem już bliski wpadnięcia do rowu...). Tak więc zapamiętałem sobie te miejsce na kolejną rundę, żeby uważać.
Trasa dalej prowadziła w lewo w wysoką trawę. Krótki podjazd, szybki zjazd na którym były "!!!" choć żadnej trudności nie było. I znów podjazd - takich jak tamten nie lubię. Po trawie, nierówny i sztywny. Na szczęście nie był długi. Zjazd poprowadził mnie do wykładanej kamieniami drogi która prowadziła pod górę. Był to 26 kilometr, więc tam też czekał na mnie bufet. Nie skorzystałem, ale zdziwiłem się gdy ktoś chwilę podopingował mnie, a potem spytał o Tomka. To był jego tata i kuzynka z mężem, albo kuzyn z żoną. Nieważne... byli w trójkę. Na pytanie odpowiedziałem, że jedzie za mną.
Po bufecie trasa nadal prowadziła malowniczymi drogami, od początku jechało mi się świetnie więc i teraz nic się nie zmieniło. Jechałem sam. Zrobiło się pusto...
Zaraz po szybkim zjeździe na 32 kilometrze przeżyłem szok. Skręcając w prawo nagle przed sobą zobaczyłem sznurek zawodników i zawodniczek. Zdezorientowany spytałem z jakiego dystansu są, powiedzieli, że z MINI. No świetnie - pomyślałem. Za dobrze wszystko szło, więc coś się musiało stać. Teraz zgubiłem trasę i właśnie zaraz będę zjeżdżał na metę. Genialnie! Takie myśli ciągle mnie nachodziły, ale postanowiłem jechać dalej tak jak pokazują strzałki. Byłem wkurzony, więc podjazd który własnie pokonywałem jechałem bardzo szybko. Mijałem Miniowiczów tak jakby stali. Szczerze mówiąc nie wiedziałem co myśleć o tej całej sytuacji. Z jednej strony nie pamiętam żeby na zjeździe nie było strzałek - wręcz przeciwnie były i to dużo. To dlaczego teraz jadę razem z MINI? Rozmyślając jechałem ciągle przed siebie.
37 kilometr przyniósł kolejny szok, ale też ulgę - Rozjazd. Rozjazd "Do Mety/II Runda". Czyli jednak dobrze jechałem i cała nerwówka była niepotrzebna? Ta... Na szczęście tak. Zeszło ze mnie powietrze i z uśmiechem na twarzy ruszyłem na drugą rundę. I od tej pory zaczęło się dublowanie zawodników z dystansu MEGA. Wiatr wiał bardzo mocno, co odczuwałem najbardziej na odsłoniętych polanach, ale dawałem z siebie wszystko. Nie chciałem zaprzepaścić tak dobrego startu. O dziwo, mimo że prowadziłem to nie czułem presji Tomka. Nie było tak jak w Karpaczu, że co chwilę oglądałem się za siebie i patrzyłem czy go nie ma. "Dziś jadę swoje i tyle. Na nikogo nie patrzę"
Jechałem ciągle równo, czyli szybko aż do singla prowadzącego pod górkę. Próbowałem podjechać, ale nie dałem rady. Race King ślizgał się. Zsiadłem więc szybko z roweru i podprowadziłem. Jak tylko uznałem, że dam radę jechać to wsiadłem i kręciłem pod górkę ile się dało.
Co chwilę mijałem jakiś ludzi z MEGA co bardzo podbudowywało psychicznie. Podjazd pod Samolot to wyprzedzenie koło 20 osób, które widząc szybciej jadącego kolarza usuwały się z drogi. Zaraz za Samolotem zjazd na którym bardziej uważałem i potem sekcja podjazdów i zjazdów na trawie. Na bufecie spodziewałem się spotkać rodzinkę Tomka i chciałem spytać jaką miałem wtedy przewagę, ale nikogo już nie było. Wyprzedziło mnie wtedy dwóch kolarzy z GIGA, jednak nie byłem wstanie utrzymać im koła. Puściłem i kręciłem dalej sam.
Z licznika wynikało, że zbliżam się do ostatniego bufetu, a po nim do samej mety sam zjazd. Dlatego też na ostatnim podjeździe dałem z siebie wszystko. Sam pod nosem dopingowałem siebie. W końcu na 61 kilometrze minąłem bufet i rozpocząłem zjazd poprowadzony asfaltami. Wiedziałem od Tomka, że będzie to szybki zjazd, dlatego nie zdziwiłem się gdy na liczniku po kilkuset metrach jako pierwsza liczba widniała "7". (Maksymalną prędkość jaką wykręciłem to 73,5km/h).
Na półtora kilometra przed metą pojawiły się wykrzykniki, a ja skojarzyłem miejsce z przejechanym przed startem singlem, więc przyhamowałem. Okazało się to bardzo dobrym manewrem, bo już na pierwszych metrach singla stał korek megowiczów. Trochę pokrzykiwałem, żeby mnie przepuścili i w końcu jakoś bokami udało się wyprzedzić, co kosztowało mnie nie tyle sił co nerwów.
Wjechałem do parku, ostatni zjazd, skręt w prawo i finisz. Udało się! Czułem, że pojechałem mocno i że będę wysoko. Licznik pokazywał, że cały dystans pokonałem w niecałe 2:52h co wprawiło mnie w jeszcze lepszy nastrój. Nie spodziewałem się, że uda mi się zmieścić w trzech godzinach.
Pokręciłem się przy mecie dosłownie dwie minuty szukając jakiejś znajomej twarzy, gdy przyjechał p. Szwarc. Powiedział, że Tomek powinien być w przeciągu kilku minut na mecie, więc czekałem dalej. Na szczęście długo czekać nie musiałem i gdy Tomek pogadał chwilkę z rodzinką pojechaliśmy do hotelu, gdzie szybko złapałem za komórkę. Wygrałem kategorię! I do tego 13/102 miejsce OPEN! Tak, to z pewnością był wyścig sezonu. Tomek zajął 3 miejsce w M1, czyli ktoś musiał wskoczyć między nas.
Dekoracja za wyścig odbywała się niedaleko startu, więc pojawiliśmy się tam o godzinie 16, pokazaliśmy się na podium i znów wróciliśmy do hotelu trochę poleniuchować, bo dopiero o 19 rozpoczynały się dekoracje klasyfikacji generalnych. Trwały one prawie 3 godziny, ale w końcu i my zostaliśmy udekorowani. W klasyfikacji generalnej Bike Maratonu 2012 na dystansie GIGA w kategorii M1 zająłem drugie miejsce zaraz za Tomkiem Czerniakiem, któremu bardzo gratuluję bardzo udanego i mocnego sezonu! :) Tomek naprawdę w tym sezonie był najlepszy.
Takim to też bardzo miłym akcentem zakończyłem ściganie się w juniorskiej kategorii oraz swój pierwszy sezon kolarski, który był.... no dobra. Oszczędzę wam dzisiaj. Podsumowanie sezonu napiszę za jakiś czas. :)
Tomek :)
Gratulacje! Super postawa na maratonie i fajna relacja. Trochę się zdziwiłem jak okazało się, że chłopaki, z którymi po maratonie jadłem makaron zajęli 1 i 2 miejsce w generalce ;)
OdpowiedzUsuńPozdro
Miko - Orzeł L.
a ja jestem z Ciebie dumna:P
OdpowiedzUsuńZa to ostatnie dwa wyścigi to Ty byłeś poza moim zasięgiem :D gratulacje :)
OdpowiedzUsuńNo, no gratulacje Tomku ! W przyszłym sezonie życzę Ci pierwszego miejsca :)
OdpowiedzUsuńmaltan