środa, 29 stycznia 2014

A mój wujek...

Ostatnio byłem u pewnej znajomej rodzinki i wieczorem, siedząc przy kolacji, gadaliśmy sobie o wszystkim i o niczym. Chyba każdy wie, jak wyglądają takie rozmowy. Z reguły są nudne i bezproduktywne (wyczuwam mocne powiązanie z obradami naszego sejmu). W tej rozmowie, moi znajomi, znając moje upodobania zeszli na temat sportowy, ale oczywiście nie obyło się bez pochwalenia się rodzinnymi sukcesami sportowymi...

"A mój wujek to wygrał taki bieg, drugi jest trenerem, dziadek trenował lekkoatletykę" i tak dalej... Fajna sprawa mieć kogoś kto się wybił w rodzinie, móc czasami porozmawiać z olimpijczykiem, czy nawet cyknąć sobie z nim fotkę, nie? Genialnie.

Tak... siedź sobie dalej w domu, wspominaj i chwal się co osiągnęli Twoi znajomi i krewni. Tak.. Siedź i przeglądaj filmiki gdzie Twój wujek wygrywa bieg przełajowy organizowany przez zastępce sekretarki sołtysa Wygwizdowa. Tak... Siedź i opowiadaj znajomym jaka to Twoja rodzina nie jest wysportowana i czego to nie osiągnęła. Tak... Żyj życiem kogoś innego. Super sprawa. 

A może to Ty staniesz się tą osobą, którą Twoi znajomi i krewni będą się chwalili? Może to Ty coś osiągniesz? Może to właśnie Ty będziesz tym kolesiem z filmiku, tym z którym będą chcieli strzelić sobie fotkę na najbliższym spotkaniu rodzinnym? Może to Ty będziesz powodem do dumy dla Twoich bliskich? Może będziesz tą osobą, która coś zrobi ze swoim życiem? 

Fajnie brzmi, nie? "Dobra sprawa, chcę być tą osobą!". Chcesz tego? Jeśli naprawdę tego chcesz, to ruszaj swoje dupsko i zacznij robić coś ze swoim życiem! Przestań patrzeć na innych i zrób coś ze sobą! Zacznij trenować, biegać, jeździć, ścigać się, pływać... Siedząc w domu nic nie osiągniesz.  

"Od jutra zacznę!". To wiesz co Ci powiem?  W dupę wsadź sobie takie postanowienie. Przecież ktoś, kto ma więcej niż 7 lat, wie, że to tak nie działa. Przestań siebie oszukiwać i przestań udawać przed sobą, że zaczniesz coś robić. Jeśli rzeczywiście masz pragnienie, masz chęci to zacznij teraz. Nie jutro, nie jak będzie pogoda, nie jak będzie cieplej, nie jak wypierze się strój. Teraz. 


Jest Ci trudno? Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Ba! Mogę Ci powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Będzie bardzo trudno. Ale co to by było za osiągnięcie, gdyby było do zrobienia w pięć minut i bez wyrzeczeń? Chcesz zrobić coś wielkiego w swoim życiu? Jeśli rzeczywiście chcesz, to przygotuj się na ciężką drogę. 

Ale można sobie odpuścić przecież, prawda? Wiadomo, można. Ale pamiętaj: tylko zdechłe ryby płyną z prądem.

czwartek, 23 stycznia 2014

O tym, jak kupowałem eleganckie buty w rozmiarze 48.

Kilka dni temu miałem niezłą misję. Musiałem kupić sobie buty. Eleganckie buty. Bo zbliża się impreza, na którą jeśli poszedłbym w SPD-ach(dla niewtajemniczonych - buty kolarskie) mógłbym wywołać niemałe zdziwienie. Nie swoje, ale dziewczyny z którą idę. No co jak co, ale poloneza na studniówce nie wypada tańczyć w SPD-ach. No bo jak by to wyglądało? Kolce z przodu, klamry, kawałki odblaskowe, te stukanie... 
Dobra, przyznam się. Głęboko mam to, jak wyglądają. Chodzi o to, żeby nie straciły na sztywności. Zadowolony, że zmusiłeś mnie do tego wyznania? Czujesz się lepiej? To zaczynamy.


Stałem przed galerią handlową, która w nazwie ma jedną literkę i jedną cyfrę, i bynajmniej nie chodzi tutaj o zlepek tych znaków, który brzmiałby jak nazwa karabinku szturmowego amerykańskiej produkcji. Z pewnością nie. A więc, stałem przed tą galerią i zastanawiałem się, czy rzeczywiście konieczne jest wejście do środka. Co jak co, ale takich miejsc nie lubię. Stwierdziłem jednak, że może warto jednak wejść. Chociaż do przedsionka. Może to dlatego, że przed chwilą po raz czwarty podszedł do mnie ochroniarz i spytał, czy może nie przynieść mi herbaty, bo wyglądam na zziębniętego. Byłem cały przykryty puchowym kocykiem ze śniegu. Odkrywam w tym jakiś związek przyczynowo-skutkowy. Przyczyny były dwie: 1. stałem już tak od półtora godziny; 2. padał śnieg. Skutkiem był puchowy kocyk. Jak ja na to wpadłem?
Postanowiłem się ruszyć. Oczywiście wystąpiły problemy. Pierwszym było to, że byłem zupełnie skostniały i nie mogłem poruszać kończynami. Drugim było to, że jak już się ruszyłem, to musiałem przebrnąć przez metrową ilość śniegu, która ze mnie spadła.


sobota, 18 stycznia 2014

Siłownia.

Obudziłem się przed ósmą. Co ja gadam. Nie obudziłem się. Obudziła mnie siostra. Telefonem. Chciała iść ze mną na siłownię. 
-Boże, co ja Ci zrobiłem? Nie mogłaś wymyślić czegoś gorszego? 
-No chodź. Sama nie pójdę, pokażesz mi co i jak, przecież chodzisz już od kilku miesięcy. 
No i masz babo placka. Jak jej powiedzieć, że po wykupieniu karnetu na pół roku, więcej się tam nie pojawiłem, bo bliżej było na piwo z kumplami? No nie mogłem jej powiedzieć. 
-E... ale mi się nie chcę - próbowałem udawać zaspanego
-Przestań pieprzyć. Chcę zobaczyć jak zamknąłeś maszynę na łydy! - Boże, co ja jej jeszcze nawygadywałem o tej siłowni? - Widzimy się o 9 na miejscu. 


No co miałem robić. Wstałem, ogarnąłem się i zacząłem pakowanie... Odpaliłem google, wystukałem "co przyda mi się na siłowni" i spakowałem dres, ręcznik, buty, drugi ręcznik, wodę, paralizator, lokownicę (nie pytajcie o co chodzi - kazali to spakowałem. Może jakiś rytuał?) i żel pod prysznic. 

Wsiadłem w tramwaj z numerem 18 i ruszyłem z wielką torbą przez miasto. Zanim dotarłem na siłownię, zgubiłem się dwa razy. Spytałem o drogę w jakimś budynku. Okazało się, że to jakiś tam dom modlitw Jechowych. Od razu złapali mnie w swoje sidła, ale "delikatnie" wytłumaczyłem im, że się spieszę. O dziwo nie stawiali większego oporu. Nie sądziłem, że paralizator przyda się zanim dojdę na siłownie. 
W końcu dotarłem na miejsce spotkania. Było dwadzieścia po dziewiątej. Siostra czekała. Po krótce opowiedziałem o tym jak przyczyniłem się do zmniejszenia ilości wydychanego dwutlenku węgla do poziomu zerowego u pewnych osób w pewnym budynku i ruszyliśmy na podbój siłowni. 
-Tomek, jesteś pewny, że to tutaj? 
-No przecież wiele razy tu byłem. Zaraz znajdziemy wejście. Teraz w prawo i już jesteśmy... O! Tutaj jest kotłownia. Chciałem Ci pokazać. Fajnie, nie? Wracamy. 
Po dwudziestu minutach trafiliśmy do recepcji. Siostra zapłaciła, ja dałem kartę. Potem zabrałem kartę biblioteczną i dałem tą od siłowni. Poszliśmy się przebrać.

[...]

-Oprowadzisz mnie? - spytała nieśmiało siostra. 
-Jasne. Nie ma problemu - jak już tu byłem, to musiałem przynajmniej udawać, że wiem o co chodzi. - To tak. Tu są rowerki, te taśmy do biegania...
-... bieżnie? 
-Daj mi dokończyć. To tutaj są bieżnie, tutaj takie no.. taka maszyna - i przeskakując z jednej na drugą nogę pokazałem o co mi chodzi. - Chodź dalej... Tutaj masz... salę. Ciężarki i takie maszyny do pakowania. Nie? Ale tutaj mogą wchodzić tylko faceci i to silni.
W tym momencie z sali "do pakowania" wyszła siedemdziesięcioletnia babcia w sandałach.
-Eee... ona ma złotą kartę VIP DELUX. Wiesia może tam ćwiczyć, Ty nie. 
Miałem tak po prostu powiedzieć, że nie mam pojęcia jak używać tych maszyn? Wolałem zagrać na czas i zmęczyć siostrę. 
-Wiesz jak działa rower? Super. No to na początek weź godzinkę pokręć sobie. Ja idę pakować łydy. Siła! 
Przechodząc przez drzwi do "pakowni" krzyknąłem "Mój kod - siedem dwa osiem osiem!" I poszedłem dalej. Zdezorientowana siostra została, a jako, że nie miała swojego kodu, to poszła kręcić na rowerku. 
Miałem opracowany specjalny plan na dzisiejszą siłownię, od razu wcieliłem go w życie. Skitrałem się w kącie, za maszyną do ćwiczenia mięśni śródstopia i czekałem. Z paralizatorem w ręku. I lokówką w drugiej. Jakby ktoś mnie znalazł i spytał się co robię to mówię: "Robię sobie loczki". Chociaż nie, byłem na siłowni. Trzeba ostrzej. "Robię sobie loczki, kurwa."
Pierwsze pół godziny minęło szybko i sprawnie. Nikt nie zaglądał za maszynę do mięśni śródstopia. Potem zaczął mi się dłużyć czas, więc wychyliłem się trochę zza mat treningowych (wspominałem, że nimi się przykryłem?) i zacząłem się rozglądać.
Przy ciężarkach stało kilku osiłków i robiło bicka. Na szczęście nie wyglądali na takich, którzy pakują mięśnie śródstopia. Przy maszynach stało dwóch chłopaków, koleś owinięty taśmą izolacyjną, oraz jedna babka. Spojrzałem w stronę drzwi i zobaczyłem moją siostrę z instruktorem, który coś jej tam tłumaczył i pokazywał salę. No to jestem w polu. Trzeba było szybko działać. Tylko co robić? Wylazłem ze swojej kryjówki.
Po chwili podeszła siostra i z niemałym szokiem spytała..
-Ee... Tomek? Co ty robisz?
-Jak to co? Klasyczne ćwiczenie na zwiększenie rozpiętości palców u nóg. - powiedziałem wkładając między czwarty i piąty palec lokówkę. - Ciepło dobrze działa na ścięgna! 
-A co to ma dać...? 
-Stabilizację! - wypaliłem. 
Pewnie by uwierzyła, gdyby nie ten głupi instruktor. Co on może się znać na takich ćwiczeniach? Oczywiście zanegował skuteczność moich praktyk. Dodał jeszcze "widać, że pierwszy raz na siłowni", czym wywołał nie lada zdziwienie u mojej siostry. Poprosiłem siostrę na bok. Musiałem jej powiedzieć.
-Wiesz... no bo sytuacja jest trochę dziwna... ten instruktor to psychol! Uważaj na niego. Nawciska Ci jakiegoś kitu. Jest niebezpieczny. Jak myślisz po co mam przy sobie paralizator? - wyciągnąłem go z dresu, żeby urzeczywistnić swoją wypowiedź. 
Siostra wyglądała na zdezorientowaną, więc zacząłem ją instruować.
- A teraz uśmiechnij się do niego, idź w stronę drzwi, powoli, powoli, dobrze... BIEGNIEMY!

[...]

Wieczorem zadzwoniła siostra. Oznajmiła mi, że napisała maila w naszym imieniu do dyrekcji siłowni, opisując dokładnie moje wcześniejsze przeżycia związane z instruktorem, które jej bardzo dokładnie w drodze powrotnej opisałem. Szczerze mówiąc to szkoda mi chłopaka, bo go dziś pierwszy raz na oczy widziałem. Chociaż z drugiej strony jestem ciekawy czy dyrekcja będzie tak samo zszokowana jak siostra, gdy przeczytają fragment o tym, jak instruktor z rajstopami na głowie biegał za mną z hantlem po strefie spinningowej krzycząc "Allez, allez!"
Na koniec naszej rozmowy, siostra dodała jeszcze, żebym się nie przejmował, bo wykupiła mi karnet w innej, lepszej siłowni, i że jutro razem możemy tam iść.


czwartek, 16 stycznia 2014

Wieczór.

Cholera. Znasz to uczucie, kiedy kładziesz się wieczorem do łóżka, zamykasz oczy, zastanawiasz się nad tym, co udało Ci się dzisiaj zrobić i musisz przyznać przed samym sobą, że... nic? Że siedziałeś przy kompie, że nie wykorzystałeś ładnej pogody, że przekładałeś trening z godziny na godzinę, aż w końcu znalazłeś sobie dobrą wymówkę, żeby nie iść?
Każdego takiego wieczoru czuję złość na siebie, że znów nic nie zrobiłem. Kolejny dzień, który nic nie wniósł. I za każdym razem, obiecuje sobie, że to był ostatni taki dzień.

Może właśnie jest wieczór, a Ty masz dziś podobne myśli? Kolejny pusty dzień? Czas coś z tym zrobić. I do cholery jasnej zrób coś z tym.
Masz w swoim życiu pasję? Kolarstwo? Malowanie? Tańczenie? Bieganie? Pływanie? Pisanie? Kochasz to? To czemu tego nie robisz? Znów wygrało lenistwo, znów wygrała wygoda, znów wygrał ciepły pokoik i obijanie się przez cały dzień? Jeśli masz swoją pasję, kochasz ją, to zacznij ją realizować. Od teraz. Zacznij zamieniać MARZENIA w RZECZYWISTOŚĆ. Bo nie chodzi o to, żeby mieć marzenie, wrzucić do teczki "nieosiągalne" i żyć sobie tak, żeby marzenie zawsze było niezrealizowanym marzeniem.
A może chciałbyś się poddać? Odpuścić? Śmiało. Jest wiele osób, które z chęcią popatrzą jak właśnie Tobie się nie udało. Wiele osób skorzysta z Twojego odpuszczenia. A Ty tylko stracisz. Twoje życie zacznie być zwyczajne, szare, niczym się nie wyróżniające.
Jest ciężko? Jest trudno? Boli? Z prądem jest łatwiej, tak? Brak oporu, lekkość, brak wymagań... jednak pamiętaj, że z prądem płyną tylko zdechłe ryby.
Ty płyniesz pod prąd. Wszyscy w niedzielę siedzą przy TV, a Ty idziesz na rower. W piątek imprezują, a Ty kładziesz się o 21, bo nie masz już sił. Ale to na Ciebie za jakiś czas, będą patrzeć na tą osobę, którą zrobiła coś ze swoim życiem. To oni zobaczą, że schudłeś, to oni zalajkują Twoje zdjęcie z pudła, to oni będą Cię podziwiać, gdy zobaczą Cię z autobusu jadącego na rowerze. 

Wytrwaj w swoim wysiłku, bo krótki sprint na początku wyścigu nic nie zmieni. I tak wygra ten najwytrwalszy i to jego zapamiętają. 
Bądź tą osobą. 

piątek, 10 stycznia 2014

Za co kocham kolarstwo - part 5

Hej,
wracam do mojego "zimowego" cyklu pt. "za co kocham kolarstwo". Zimowego dałem w cudzysłowie, bo to co za oknem mamy to wiosna, a nie zima. No ale o czym dzisiaj będzie wpis? Zaraz się przekonacie. Zapraszam!


Ostatnio zdałem sobie sprawę, że jest jedna rzecz w kolarstwie którą bardzo, bardzo sobie cenię. 
Wyobraź sobie, że jest lato. Jesteś na wakacjach w małym górskim domku.  Piękna pogoda, słońce świeci, przez okno widzisz pobliskie szczyty, a Ty jesteś po pysznym śniadaniu. Siadasz sobie przy dużym stole, łapiesz mapę pobliskich terenów i patrzysz. No to co? Może dzisiaj Beskid? Czy Gorc? Albo szosa w Pieninach? Siedzisz wybierasz, wybierasz... aż w końcu pada wybór na Gorce. Przebierasz się i jedziesz.
Po drodze spotykasz kumpla, który ściąga Cię zupełnie z Twojego wyznaczonego wcześniej szlaku szlaku. Ty się nie buntujesz, bo po co? Poznasz nowe rzeczy, nowe trasy, nowe widoki, nowe zjazdy, nowe sztajfy... nowe wyzwania. 

Wracasz zmęczony, ale zadowolony do domku, bierzesz kąpiesz się w lodowatej górskiej rzecze, a następne pół dnia siedzisz sobie w oknie i czytasz książkę.
Poranek kolejnego dnia. Znów siadasz przy stole i kolejne pół godziny siedzisz przy mapach zastanawiając się gdzie jechać. 

Masz wybór. Jesteś wolny. To jest to co kocham w kolarstwie. Nie jesteś przymuszony do danej trasy, nie jesteś zmuszony do danych widoków. Masz ochotę na coś innego, to kręcisz gdzie indziej. Wolność. 
A wyobraź sobie teraz, że trenujesz pływactwo. Też niby masz wybór, nie? "Hm.. no to dzisiaj zaszalejemy i dla odmiany pójdę sobie na inny basen. Raz się żyje!". Mnie takie coś by nie satysfakcjonowało. 

W kolarstwie jesteś tak właściwie ograniczeniem sam dla siebie. Ograniczają Cię Twoje możliwości, ale z biegiem czasu te granice się przesuwają, a Ty masz coraz więcej i więcej przestrzeni... Kolejnym Twoim ograniczeniem jest... wyobraźnia. Możesz być kolarzem, nawet zawodowym, ale możesz być kompletnie zniewolony. Jedna jedyna runda. Znasz ja na pamięć. Liczy się tylko dobry trening. A widoki, przeżycia? Po co? Wystarczy Ci Twój monitorek z WATami i pulsem, nie? 


Za każdym razem kiedy idę sobie pokręcić na rower, to w windzie zadaję sobie pytanie, gdzie chcę dzisiaj jechać i tam jadę. Proste, nie? 
 Wszystko tak właściwie zależy ode mnie. Jestem wolny i za to kocham kolarstwo. 


wtorek, 7 stycznia 2014

Żyj.

Siema,
wiecie co mi się dzisiaj śniło? To ja wam opowiem.

Właśnie sobie usiadłem do kompa po... chyba najgorszym okresie mojego życia. Tak, ewidentnie. No ale nie chcę wam psuć humoru, więc nie będę opisywał co się działo. Generalnie wpadłem tutaj, żeby napisać wam coś, co chętnie bym przeczytał jakieś... 6-7 dni temu. Nie udało mi się, więc może wam się uda. 


Masz jakąś pasję, prawda? Lubisz robić coś bardziej, niż wszystko inne. Pewnie jak jesteś na tym blogu, to Twoją pasja może łączyć się z rowerem albo kolarstwem. Ale nie musi. Różni ludzie tutaj trafiają. I dobrze. Ale ok, wracamy. Zakładamy, że masz taką swoją pasję i coś co lubisz robić. To wiesz co Ci powiem? To do cholery jasnej zacznij to robić! Lubisz jeździć na rowerze? Przebierz się i idź. Lubisz biegać? No to weź wstań sprzed tego kompa i zacznij robić coś, co sprawia Ci przyjemność. Lubisz gotować, łowić ryby, chodzić po górach? To czemu tego nie robisz? Nie możesz? A może nie starasz się zbytnio o to? Był teraz długi weekend, co z nim zrobiłeś/zrobiłaś? Znów siedziałeś przy kompie, albo robiłeś nadgodziny w robocie, żeby kiedyś tam zrobić coś ze swoim życiem?

A wyobraź sobie teraz sytuację, że przed Tobą są ostatnie dni Twojego życia. Albo Twojego normalnego życia. Co robisz? Siedzisz w domu, przed kompem? Olewasz cały świat dla głupiego serialu? Robisz nadgodziny, żeby mieć godną emeryturę?

Nadal zamierzasz siedzieć w domu i wegetować? Zacznij żyć. Tak na 100%. Nie odkładaj na później, bo później możesz nie być wstanie. Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi o to, że masz teraz rzucić pracę i wyjechać na trzy miesiące na Hawaje. Po prostu zacznij robić coś ze swoim życiem, po pracy, przed pracą, w czasie wolnym, w weekendy.

Życie nie jest nieskończone. Nawet nie masz pojęcia jak jest kruche. Tak właściwie to nie od Ciebie zależy. Jakiś pijany koleś Cię potrąci, albo drzewo spadnie Ci na łeb. Tak samo zdrowie. Nie wiesz kiedy stanie się coś, co rozwali Ci to co tak bardzo kochasz.

Czemu o tym piszę?
Bo sam chciałbym przeczytać to tydzień temu. Ale nie przeczytałem. I ostatnie dni mojego życia, w którym mogłem jeszcze normalnie funkcjonować spędziłem przy kompie. 

Wystarczył pijany kierowca. Jednej nogi nie mieli z czego składać...




Strasznie dało mi to wszystko do myślenia...
mimo, że to był tylko sen.




niedziela, 5 stycznia 2014

Jak żyć, kiedy przez zbliżającą się sesję i prace nie ma się czasu, a dupa rośnie?


Przepraszam, że was nie zamazałem waszych niknejmów i profilówek, ale najzwyczajniej w świecie mi się nie chciało. Jakby co, to podam wam adres, żebyście mogli mi spalić dom. To tak w ramach wstępu. 

czwartek, 2 stycznia 2014

Accent Stingray - test długodystansowy


Dzisiaj trochę inaczej niż zwykle - napiszę wam krótki tekst o okularach Accent Stingray. Używane były przeze mnie dokładnie cały sezon, więc można powiedzieć, ze był to test długodystansowy. :)

Okulary Accenta kupiłem w styczniu zeszłego roku w jakimstamsklepieinternetowym za niecałe 120 zł. Czym kierowałem się podczas zakupu? Żeby fajnie wyglądały, miały wymienne szyby i były nie za drogie. Wybór padł na Accenty Singray, a dokładniej na te z białą oprawką i niebieskimi szkłami. Oczywiście są jeszcze inne kolory oprawek (czarne, żółte, czerwone, pomarańczowe), ale te uznałem za najbardziej uniwersalne.